Nie ta synowa: Jak matka zniszczyła szczęście syna

Nerwowo poprawiłam kołnierzyk bluzki i spojrzałam na swoje odbicie w szybie starej kamienicy w centrum Poznania. W dłoniach ściskałam bukiet róż i pudełko domowych ciastek, które piekłam całą noc – chciałam zrobić dobre wrażenie na przyszłej teściowej. Dzień był pochmurny, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. „Weronika, dasz radę”, powtarzałam sobie w myślach. Krzysztof stał obok mnie, uśmiechając się niepewnie. – Gotowa? – zapytał cicho. Skinęłam głową, choć wcale nie byłam pewna.

Weszliśmy po skrzypiących schodach na czwarte piętro. Drzwi otworzyła nam pani Halina – wysoka, szczupła kobieta o przenikliwym spojrzeniu. Jej usta zadrżały w czymś, co miało być uśmiechem, ale bardziej przypominało grymas. – Dzień dobry, pani Halino – powiedziałam, wyciągając bukiet. – To dla pani. I ciastka… sama piekłam.

Pani Halina przyjęła kwiaty, ale nawet nie spojrzała na ciastka. – Dziękuję – rzuciła chłodno. – Krzysiu, pomóż mi w kuchni. Weronika, rozgość się w salonie.

Zostałam sama w dużym pokoju pełnym starych mebli i rodzinnych zdjęć. Czułam się jak intruz. Słyszałam stłumione głosy z kuchni:
– Mamo, proszę cię…
– Krzysztofie, nie zaczynaj. Ja wiem, co robię.

Po chwili wrócili. Pani Halina usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła zadawać pytania – jedno po drugim, jak na przesłuchaniu:
– Skąd jesteś? Czym zajmują się twoi rodzice? Dlaczego studiujesz filologię polską? Przecież to nie daje żadnej przyszłości…

Czułam się coraz gorzej. Odpowiadałam grzecznie, ale widziałam w jej oczach pogardę. Krzysztof próbował ratować sytuację:
– Mamo, Weronika jest bardzo zdolna…
– Zdolna? – przerwała mu ostro. – Zdolna to była twoja była dziewczyna, Marta. Skończyła prawo i pracuje w kancelarii.

Zrobiło mi się gorąco ze wstydu i złości. Chciałam wyjść, ale Krzysztof ścisnął moją dłoń pod stołem.

Obiad był formalnością. Pani Halina nie przestawała mnie oceniać wzrokiem. Gdy tylko próbowałam coś powiedzieć, przerywała mi lub przewracała oczami. Po wszystkim zaproponowała kawę – ale tylko dla siebie i Krzysztofa.

W drodze powrotnej milczeliśmy przez długi czas. W końcu Krzysztof powiedział:
– Przepraszam cię za nią… Ona po prostu… zawsze była taka wymagająca.

Chciałam wierzyć, że to tylko pierwszy raz, że jeszcze mnie zaakceptuje. Ale kolejne tygodnie były jeszcze gorsze. Pani Halina dzwoniła do Krzysztofa codziennie, wypytując o mnie i sugerując, że nie jestem dla niego odpowiednia:
– Synu, ona nie ma porządnej pracy. Co będziecie jeść? Poezję?
– Synu, ona nie zna naszej rodziny…
– Synu, Marta nadal jest wolna…

Krzysztof próbował mnie bronić, ale widziałam, jak coraz bardziej się męczy. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi. On był rozdarty między mną a matką.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na ławce w parku nad Wartą. Było zimno i padał deszcz.
– Weronika… ja już nie wiem, co robić – powiedział cicho. – Kocham cię, ale ona nigdy cię nie zaakceptuje.
– A ty? – zapytałam drżącym głosem. – Ty mnie akceptujesz?
– Tak… Ale nie chcę stracić matki.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Wróciłam do domu i płakałam całą noc.

Następnego dnia dostałam wiadomość od pani Haliny: „Weroniko, proszę zostawić mojego syna w spokoju. On zasługuje na kogoś lepszego”.

Pokazałam ją Krzysztofowi. Był blady jak ściana.
– Przepraszam… – wyszeptał tylko.

Kilka dni później zerwaliśmy. Krzysztof nie miał siły walczyć z matką. Ja nie miałam siły walczyć o niego.

Minęły miesiące. Czasem widuję ich razem na ulicy – on wygląda na smutnego, ona zawsze dumna i wyniosła.

Często zastanawiam się: czy naprawdę można poświęcić własne szczęście dla rodziny? Czy matka ma prawo decydować o życiu dorosłego syna? A może to ja byłam zbyt słaba?

Może ktoś z was zna podobną historię? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę?