Małgosia i Kminek: Opowieść o ratunku z nieba

— Krzysiu, jaką chcesz rogalika – z mięsem, z serem, a może z twarożkiem? — zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. Był już wieczór, a mróz szczypał nas w policzki. Staliśmy przy ladzie w małej piekarni na dworcu w Katowicach, a światło neonów odbijało się w szybie, tworząc złudzenie ciepła, którego tak bardzo nam brakowało.

— Mamo, ze serem! — odpowiedział mój synek, uśmiechając się szeroko. Jego policzki były czerwone od zimna, a oczy błyszczały dziecięcą radością. Sprzedawczyni włożyła rogalika do przezroczystej torebki i podała mi go przez ladę. Wzięłam go jedną ręką, drugą mocniej ściskając dłoń Krzysia. Nie mogłam pozwolić sobie na chwilę nieuwagi.

Wyszliśmy na peron. Z oddali dobiegał dźwięk nadjeżdżającego pociągu. Miałam nadzieję, że dzisiejszy dzień zakończy się spokojnie – po prostu wrócimy do domu, zjemy kolację i położymy się spać. Ale los miał dla nas inne plany.

Nagle zadzwonił mój telefon. To był Kminek – mój mąż, którego imię zawsze wywoływało uśmiech na twarzy Krzysia. — Małgosiu, musisz natychmiast przyjechać na lotnisko! — usłyszałam w słuchawce jego zdenerwowany głos. — Co się stało? — zapytałam, czując jak serce zaczyna mi walić. — Nie mogę teraz mówić. Proszę, przyjedź z Krzysiem. To ważne.

Nie zadawałam więcej pytań. Złapałam Krzysia za rękę i pobiegliśmy do taksówki. Po drodze próbowałam uspokoić myśli, ale strach ściskał mnie za gardło. Co mogło się wydarzyć? Czy Kminek miał wypadek? Czy coś stało się jego matce? W głowie kłębiły się najgorsze scenariusze.

Na lotnisku panował chaos. Ludzie biegali w różne strony, ktoś płakał, ktoś krzyczał do telefonu. Kminek czekał na nas przy wejściu do hali odlotów. Był blady jak ściana.

— Musimy lecieć do Warszawy — powiedział bez zbędnych wyjaśnień. — Tylko tam możemy znaleźć pomoc dla Krzysia.

— O czym ty mówisz? — zapytałam zdezorientowana.

— Lekarz zadzwonił. Wyniki badań… Krzysiu musi być natychmiast operowany. Tylko tam mają odpowiedni sprzęt.

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Krzysiu patrzył na mnie z niepokojem, nie rozumiejąc powagi sytuacji.

— Mamo, dlaczego płaczesz? — zapytał cicho.

— Nic się nie dzieje, kochanie — skłamałam, próbując się uśmiechnąć.

Wszystko działo się jak we śnie. Biegliśmy przez lotnisko, odprawa, kontrola bezpieczeństwa – wszystko rozmyte w jednym wielkim chaosie. W samolocie usiedliśmy obok siebie. Krzysiu trzymał mnie za rękę tak mocno, że aż bolało.

— Mamo, czy będziemy latać wysoko jak ptaki? — zapytał nagle z fascynacją.

— Tak, kochanie — odpowiedziałam drżącym głosem.

Samolot wystartował. Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze – że to tylko zły sen, który zaraz się skończy. Ale wtedy rozległ się huk.

Maszyna gwałtownie zaczęła tracić wysokość. Ludzie krzyczeli, stewardesy próbowały uspokoić pasażerów. Kminek objął nas ramionami.

— Trzymajcie się! — krzyknął.

Wszystko działo się błyskawicznie. Przez okno widziałam ciemność i migające światła miasta daleko pod nami. Czułam tylko strach i bezsilność.

Nagle samolot zaczął opadać coraz szybciej. W głowie miałam tylko jedną myśl: muszę uratować Krzysia. Muszę go ochronić za wszelką cenę.

Wtedy wydarzył się cud – pilotowi udało się awaryjnie lądować na polu pod Warszawą. Samolot zatrzymał się z potężnym szarpnięciem. Przez chwilę panowała cisza – potem wybuchły krzyki radości i płaczu.

Kminek pomógł nam wydostać się z wraku. Krzysiu był przerażony, ale cały i zdrowy. Ja trzęsłam się jak osika, ale wiedziałam jedno: żyjemy.

Karetka zabrała nas prosto do szpitala. Tam lekarze natychmiast zajęli się Krzysiem. Czekałam pod salą operacyjną razem z Kminkiem. Milczeliśmy – nie było już słów.

Po kilku godzinach wyszedł lekarz.

— Operacja się udała — powiedział z uśmiechem.

Zalałam się łzami ulgi. Kminek objął mnie mocno.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak blisko byliśmy utraty wszystkiego co kochamy. Jak kruche jest życie i jak łatwo można je stracić w jednej chwili.

Dziś patrzę na Krzysia bawiącego się w ogrodzie i myślę: czy naprawdę doceniamy to, co mamy? Czy musimy przeżyć tragedię, żeby zrozumieć wartość rodziny? Może czasem warto zatrzymać się na chwilę i po prostu być razem… zanim będzie za późno.