Całe życie pomagałam najlepszej przyjaciółce. Gdy sama potrzebowałam wsparcia, odkryłam, że od lat mnie okradała…
— Magda, pożyczysz mi jeszcze te dwie stówki? Wypłata mi się opóźnia, a muszę zapłacić za leki dla mamy — głos Basi drżał przez telefon, jakby naprawdę była na skraju załamania.
Siedziałam na podłodze w kuchni, z kubkiem zimnej już herbaty w dłoni. Mój świat właśnie się walił — mąż zostawił mnie dla młodszej, córka wyjechała do Anglii i nie odbierała telefonów, a w pracy groziła mi redukcja etatu. Ale Basia… Basia zawsze mogła na mnie liczyć. Tak jak ja kiedyś na nią.
— Jasne, Basiu. Przeleję ci zaraz — odpowiedziałam automatycznie, choć na koncie miałam ledwie tysiąc złotych do końca miesiąca.
Odkąd pamiętam, Basia była moją drugą siostrą. Poznałyśmy się na pierwszym roku polonistyki w Krakowie. To ona wyciągnęła mnie z depresji po śmierci taty. To z nią śmiałam się do łez na juwenaliach i płakałam po pierwszym zawodzie miłosnym. Przez lata dzieliłyśmy się wszystkim: notatkami, ubraniami, sekretami.
Kiedy Basia zachorowała na tarczycę, to ja woziłam ją do lekarza i gotowałam jej zupy. Gdy jej mąż, Tomek, odszedł do kochanki, to ja nocowałam u niej przez tydzień, żeby nie była sama. Zawsze byłam tą silną, tą odpowiedzialną. Nawet kiedy sama miałam pod górkę.
Ale teraz… Teraz wszystko się zmieniło.
Pół roku temu straciłam pracę. Firma upadła z dnia na dzień. Zostałam z kredytem na mieszkanie i pustką w głowie. Zadzwoniłam do Basi — pierwszy raz to ja potrzebowałam pomocy.
— Basiu, nie wiem co robić… — zaczęłam płakać do słuchawki. — Boję się, że nie dam rady.
— Magda, nie martw się! Jakoś to ogarniemy. Przyjdź jutro do mnie, pogadamy — usłyszałam jej ciepły głos i poczułam ulgę.
Następnego dnia poszłam do niej z nadzieją na wsparcie. Zamiast tego Basia zaczęła mówić o swoich problemach: że szefowa ją mobbinguje, że syn nie chce się uczyć, że rachunki rosną… Moje kłopoty zeszły na dalszy plan. Wyszłam od niej z poczuciem winy, że w ogóle śmiałam prosić o pomoc.
Z czasem zaczęłam zauważać dziwne rzeczy. Znikały mi pieniądze z portfela po jej wizytach. Raz nie mogłam znaleźć srebrnej bransoletki po babci — Basia tłumaczyła, że pewnie gdzieś ją zgubiłam. Kiedy zapytałam o przelane jej pieniądze, mówiła: „Oddam ci wszystko, jak tylko dostanę zwrot podatku”.
W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko.
Było ciepłe popołudnie. Siedziałam w kuchni i przeglądałam wyciągi bankowe, szukając sposobu na spłatę raty kredytu. Nagle zobaczyłam przelew: 500 zł na konto Basi sprzed dwóch miesięcy. Przypomniało mi się, że wtedy prosiła o pomoc dla chorej mamy. Ale jej mama… kilka dni później widziałam ją na zakupach w galerii, zdrową i uśmiechniętą.
Zadzwoniłam do Basi:
— Basiu… powiedz mi szczerze: co robisz z tymi pieniędzmi?
Zapadła cisza.
— Magda… ja… przepraszam… — jej głos był cichy jak nigdy wcześniej.
— Od ilu lat mnie okradasz? — zapytałam drżącym głosem.
— To nie tak… Ja tylko czasem… Pożyczałam… Oddałabym wszystko…
— Ale nie oddałaś! — krzyknęłam przez łzy. — Byłam dla ciebie jak siostra!
Basia zaczęła płakać i tłumaczyć się problemami finansowymi, hazardem męża, własnym zagubieniem. Ale dla mnie to już nie miało znaczenia. Poczułam się zdradzona jak nigdy dotąd.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. Wspomnienia wracały falami: nasze wspólne wakacje nad morzem, nocne rozmowy o życiu i śmierci, śmiech do łez przy winie… Czy to wszystko było kłamstwem?
Mama mówiła mi zawsze: „Nie ufaj ludziom bezgranicznie”. Ale ja ufałam Basi bardziej niż sobie samej.
Spotkałyśmy się jeszcze raz. Chciała oddać mi część pieniędzy i błagała o wybaczenie.
— Magda… ja nie wiem, co we mnie wstąpiło… Potrzebowałam tych pieniędzy… Ale ty byłaś dla mnie wszystkim! — łkała i chwytała mnie za rękę.
Patrzyłam na nią i widziałam obcą osobę. Kogoś, kto przez lata żywił się moją dobrocią i naiwnością.
— Basia… Ja ci wybaczam. Ale nie potrafię już ci ufać — powiedziałam cicho i wyszłam bez słowa.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Czasem mijamy się na ulicy — ona spuszcza wzrok, ja udaję obojętność. Wciąż boli mnie ta zdrada bardziej niż rozstanie z mężem czy utrata pracy.
Najgorsze jest to uczucie pustki po kimś, kto był całym twoim światem. I pytanie: czy można jeszcze komukolwiek zaufać?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy bycie dobrym człowiekiem naprawdę ma sens? Czy warto pomagać innym, jeśli potem zostajesz sam ze swoim bólem? Co wy o tym myślicie?