Złodziejski Cień: Jak Rodzinne Sekrety Zniszczyły Małżeństwo
— Marek, czy ty znowu wszystko zjadłeś? — mój głos odbił się echem od obdrapanych ścian kuchni. Stałam przed pustą lodówką, a w głowie pulsowało mi od gniewu i bezsilności. Wczoraj jeszcze gotowałam dla nas kolację: bigos, kilka kromek świeżego chleba, nawet kawałek sernika od mamy. Dziś nie było nic. Ani okruszka.
Marek siedział w salonie, zapatrzony w telewizor, jakby świat poza ekranem nie istniał. Nie odpowiedział od razu. W końcu westchnął ciężko i rzucił przez ramię:
— Przecież to tylko jedzenie, Alicja. Przestań robić z tego tragedię.
Zacisnęłam pięści. To nie był pierwszy raz. Od miesięcy coś się między nami psuło. Marek wracał coraz później, coraz częściej był rozdrażniony, a ja czułam się coraz bardziej samotna w naszym wspólnym mieszkaniu na obrzeżach Wietrzna. Morze szumiało za oknem, a ja miałam wrażenie, że ten szum to jedyny dźwięk, który mnie jeszcze słucha.
Nie chodziło tylko o jedzenie. To był cień czegoś większego — czegoś, co wisiało nad nami od dawna. Zaczęło się niewinnie: drobne kłamstwa, przemilczane sprawy, niedopowiedziane zdania. Potem pojawiły się rachunki za alkohol, których Marek nie potrafił wyjaśnić, i tajemnicze telefony odbierane szeptem w łazience.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam wcześniej z pracy, usłyszałam rozmowę przez drzwi łazienki:
— Nie mogę teraz rozmawiać… Tak, wiem… Nie, ona nic nie wie…
Zamarłam. Kiedy Marek wyszedł z łazienki, udawałam, że nic nie słyszałam. Ale od tej chwili zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Każdy jego gest wydawał mi się podejrzany.
Zaczęłam szukać odpowiedzi. Przeglądałam jego kieszenie, sprawdzałam historię połączeń w telefonie. Czułam się jak złodziejka we własnym domu. Ale im bardziej szukałam, tym mniej znajdowałam. Zamiast dowodów — tylko domysły i narastający niepokój.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie teściowa, pani Halina:
— Alicjo, czy Marek jest w domu? — zapytała drżącym głosem.
— Tak… a co się stało?
— On… on pożyczył ode mnie pieniądze. Powiedział, że na naprawę samochodu. Ale samochód stoi pod blokiem od tygodnia…
Serce mi zamarło. Nie wiedziałam już, co jest prawdą, a co kłamstwem. Po rozmowie długo siedziałam na kanapie, patrząc w pustkę. W końcu postanowiłam porozmawiać z Markiem otwarcie.
— Marek, musimy pogadać — powiedziałam wieczorem, kiedy wrócił do domu.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— O czym?
— O wszystkim. O pieniądzach, o tych telefonach… O tym, co się z nami dzieje.
Przez chwilę milczał. Potem usiadł naprzeciwko mnie i spuścił głowę.
— Alicja… Ja… Ja mam problem.
Zamarłam. Czekałam na wyjaśnienia.
— Hazard — wyszeptał w końcu. — Gram od miesięcy. Najpierw dla zabawy… potem już nie mogłem przestać.
Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — zapytałam cicho.
— Bałem się… Wstydziłem się… Myślałem, że sam sobie poradzę.
Łzy napłynęły mi do oczu. Wszystko nagle stało się jasne: znikające pieniądze, pożyczki od rodziny, pustka w lodówce… Nawet te wieczorne wyjścia — to nie była praca ani spotkania ze znajomymi.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Marek próbował się tłumaczyć, obiecywał poprawę, ale ja już nie potrafiłam mu zaufać. Każdy dźwięk telefonu przyprawiał mnie o dreszcze.
Pewnej nocy obudził mnie hałas w kuchni. Wstałam i zobaczyłam Marka przeszukującego szafki.
— Czego szukasz? — zapytałam szeptem.
— Muszę coś zjeść… Nie mogę spać…
Patrzyłam na niego i widziałam cień człowieka, którego kiedyś kochałam. Uzależnienie odebrało mu wszystko: radość życia, poczucie bezpieczeństwa, nawet apetyt na zwyczajne rzeczy.
Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Przez chwilę miałam nadzieję, że jeszcze uda nam się uratować nasze małżeństwo. Ale Marek coraz częściej opuszczał spotkania. W końcu przestał wracać do domu na noce.
Ostatni raz widziałam go w sądzie podczas rozprawy rozwodowej. Siedział naprzeciwko mnie ze spuszczoną głową. Nie było już między nami słów ani łez.
Dziś mieszkam sama w tym samym mieszkaniu na obrzeżach Wietrzna. Słony wiatr nadal wdziera się przez szpary w oknach. Czasem myślę o Marku i o tym wszystkim, co nas spotkało.
Czy można było temu zapobiec? Czy gdybym wcześniej zauważyła sygnały ostrzegawcze, nasze życie potoczyłoby się inaczej? A może są rzeczy silniejsze od miłości i dobrej woli?
Czasem pytam siebie: ile jesteśmy w stanie wybaczyć najbliższym? I czy warto walczyć o kogoś, kto sam ze sobą przegrał?