Mąż zabronił mojej mamie pomagać przy dziecku. Teraz walczę sama i czuję się coraz bardziej samotna.

— Nie chcę, żeby twoja mama tu przychodziła. Już rozmawialiśmy o tym, Aniu — głos Pawła był zimny, stanowczy. Stał w progu kuchni, a ja z Zosią na rękach czułam, jak narasta we mnie bezsilność.

— Ale Paweł… Ja naprawdę potrzebuję pomocy. Nie radzę sobie sama — szepnęłam, ledwo powstrzymując łzy. Zosia płakała już od pół godziny, a ja nie miałam nawet kiedy zjeść śniadania.

— Przecież mówiłem, że możemy zatrudnić nianię. Albo poprosić kogoś z mojej rodziny, jak będą w Warszawie — rzucił, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

— Twoi rodzice mieszkają 400 kilometrów stąd i pracują po dwanaście godzin dziennie! — wybuchłam. — A niania? To nie to samo! Potrzebuję kogoś bliskiego…

Paweł tylko wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z płaczącym dzieckiem i poczuciem, że moje potrzeby są nieważne.

Moja mama mieszka dwie ulice dalej. Odkąd urodziła się Zosia, codziennie dzwoniła, pytała, czy może przyjść, przynieść obiad, potrzymać małą, żebym mogła się wykąpać albo po prostu chwilę odpocząć. Ale Paweł… Paweł uważał, że „za bardzo się wtrąca”, że „psuje nam atmosferę”. Że „to nasza rodzina i musimy sobie radzić sami”.

Nie rozumiałam tego. Przecież mama nigdy nie narzucała się za bardzo. Zawsze była dyskretna, pomocna. Kiedyś nawet usłyszałam, jak mówi do Zosi: „Mamusia jest zmęczona, ale dzielna. Zaraz jej pomogę”. To był dla mnie balsam na duszę.

Teraz siedziałam w salonie, patrzyłam na śpiącą Zosię i czułam się jak więzień we własnym domu. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o szóstej rano, karmienie, przewijanie, kołysanie, sprzątanie po nocnych kolkach… I tak w kółko. Czasem miałam wrażenie, że tracę kontakt z rzeczywistością.

Próbowałam rozmawiać z Pawłem jeszcze kilka razy. Za każdym razem kończyło się kłótnią.

— Aniu, przesadzasz. Inne matki też sobie radzą — mówił z irytacją.

— Ale inne matki mają wsparcie! — krzyczałam przez łzy.

— Moja mama nie miała nikogo i wychowała mnie na porządnego człowieka! — odpowiadał z dumą.

Nie mogłam tego zrozumieć. Dlaczego nie mogę mieć prawa do pomocy? Dlaczego muszę udowadniać swoją wartość przez cierpienie?

Pewnego dnia zadzwoniła mama.

— Kochanie, upiekłam twoje ulubione drożdżówki. Może wpadnę na chwilkę? — jej głos był ciepły, pełen troski.

Zamarłam. Bałam się powiedzieć prawdę.

— Mamo… Paweł nie chce, żebyś przychodziła — wyszeptałam drżącym głosem.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Rozumiem… Ale pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. Nawet w środku nocy — powiedziała cicho.

Po tej rozmowie długo płakałam. Czułam się winna wobec mamy i wobec siebie samej. Przecież to moje dziecko, moja rodzina… Ale czy naprawdę muszę być taka samotna?

Z czasem zaczęłam unikać kontaktu z ludźmi. Koleżanki zapraszały mnie na kawę, ale zawsze odmawiałam. Bałam się zostawić Zosię nawet na chwilę. Bałam się też reakcji Pawła — coraz częściej był rozdrażniony, wracał późno z pracy i rzucał kąśliwe uwagi:

— Może powinnaś się bardziej postarać? Inne kobiety jakoś dają radę.

Czułam się coraz gorzej. Zaczęły pojawiać się myśli, że jestem złą matką. Że nie zasługuję na szczęście. Że może Paweł ma rację?

Pewnej nocy Zosia dostała wysokiej gorączki. Byłam przerażona. Paweł spał jak kamień, nie reagował na moje prośby o pomoc.

W końcu zadzwoniłam do mamy.

— Mamo… Pomóż mi, proszę… — szlochałam do słuchawki.

Mama przyjechała w ciągu dziesięciu minut. Przytuliła mnie mocno i zajęła się Zosią tak delikatnie, jak tylko ona potrafiła. Wtedy poczułam ulgę i… ogromny żal do Pawła.

Rano Paweł zobaczył mamę w kuchni i wybuchł:

— Co ona tu robi?! Przecież mówiłem wyraźnie!

— Nasza córka była chora! Potrzebowałam pomocy! — krzyknęłam przez łzy.

— To nie jest powód, żeby łamać nasze ustalenia! — odpowiedział zimno.

Wtedy coś we mnie pękło.

— Jakie nasze ustalenia? Ty wszystko ustalasz sam! Ja już nie mogę tak żyć!

Od tamtej pory zaczęliśmy się coraz bardziej oddalać od siebie. Paweł zamknął się w sobie, ja przestałam prosić o cokolwiek. Każdy dzień był walką o przetrwanie.

Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy lepiej być „samodzielną” matką za wszelką cenę? Czy naprawdę muszę rezygnować z bliskości i wsparcia tylko dlatego, że ktoś uważa to za słabość?

Czy Wy też czuliście się kiedyś tak samotni wśród najbliższych? Czy warto walczyć o swoje potrzeby nawet wtedy, gdy inni tego nie rozumieją?