Po rozwodzie męża straciłam kontakt z ukochaną synową: Nagle stałam się dla niej obcą osobą
– Mamo, proszę cię, nie dzwoń już do Kasi – głos Michała był cichy, ale stanowczy. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, bawiąc się nerwowo łyżeczką. – To nie pomaga. Ona… ona nie chce z tobą rozmawiać.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W mojej głowie kłębiły się pytania, żal i niedowierzanie. Przecież jeszcze niedawno Kasia dzwoniła do mnie z każdą drobnostką: „Pani Zosiu, jak zrobić ten sernik, który Michał tak lubi?”, „Może wpadnie Pani do nas na kawę?”. Była dla mnie jak córka, której nigdy nie miałam. A teraz…
– Ale dlaczego? – wyszeptałam w końcu. – Przecież zawsze się dogadywałyśmy…
Michał spuścił wzrok. Widziałam, jak bardzo jest mu trudno. – Po prostu… wszystko się zmieniło. Rozwód to nie tylko nasza sprawa. Kasia potrzebuje czasu. I ja też.
Wstał od stołu, zostawiając mnie samą z tysiącem myśli. Usłyszałam jeszcze trzask drzwi wejściowych i odgłos jego kroków na klatce schodowej. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, które jeszcze niedawno tętniło życiem.
Kiedy Kasia pojawiła się w życiu Michała, od razu ją polubiłam. Nie była z tych dziewczyn, które grają lub udają. Miała ciepły uśmiech, błysk w oku i coś takiego w sposobie mówienia, co sprawiało, że chciało się jej słuchać. Na początku byłam ostrożna – wiadomo, każda matka chce dobrze dla swojego dziecka. Ale z czasem… Z czasem pokochałam ją jak własną córkę.
Pamiętam ich ślub – skromny, ale pełen radości. Michał wyglądał najszczęśliwiej na świecie, a Kasia promieniała. Byli młodzi, zakochani i pełni planów na przyszłość. Pomagałam im urządzać mieszkanie, gotowałam obiady na zapas, żeby mieli co jeść po pracy. Czułam się potrzebna.
Potem pojawiły się pierwsze problemy – drobne sprzeczki o rachunki, o to, kto wyniesie śmieci, o teściową (czyli o mnie). Starałam się nie wtrącać, ale czasem nie mogłam się powstrzymać.
– Kasiu, może nie powinnaś tak ostro mówić do Michała? On ma teraz dużo stresu w pracy…
– Pani Zosiu, ja wiem, ale czasem mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie!
Wtedy jeszcze potrafiłyśmy się dogadać. Siadałyśmy razem przy herbacie i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Kasia zwierzała mi się ze swoich problemów w pracy, opowiadała o koleżankach i marzeniach o podróżach.
A potem… Potem coś zaczęło się psuć. Michał coraz częściej wracał późno do domu, Kasia była rozdrażniona i zamknięta w sobie. Próbowałam ich pogodzić, tłumaczyć jedno drugiemu, ale chyba tylko pogarszałam sprawę.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Kasia.
– Pani Zosiu… ja już nie daję rady. Michał mnie nie słucha, wszystko jest na mojej głowie…
– Kasiu, może powinniście porozmawiać? Może jakaś terapia?
– On nie chce słyszeć o terapii! A ja… ja już nie mam siły.
Nie spałam wtedy całą noc. Rano zadzwoniłam do Michała.
– Synku, musisz coś zrobić. Kasia jest na skraju załamania.
– Mamo, proszę cię… Nie mieszaj się.
To był pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę niepotrzebna.
Kilka tygodni później dowiedziałam się o rozwodzie. Michał przyszedł do mnie z walizką i pustym spojrzeniem.
– To koniec – powiedział tylko.
Nie mogłam uwierzyć. Przecież byli dla siebie stworzeni! Przecież tyle razem przeszli! Próbowałam dzwonić do Kasi – raz, drugi, trzeci… Bez odpowiedzi. Pisałam SMS-y: „Kasiu, jeśli potrzebujesz porozmawiać…”, „Jestem tu dla Ciebie”. Cisza.
Michał zamknął się w sobie. Przychodził do mnie rzadko, milczący i smutny. Nie chciał rozmawiać o Kasi ani o rozwodzie. Ja za to czułam się rozdarta – kochałam syna, ale tęskniłam za Kasią jak za własnym dzieckiem.
Zaczęły się plotki w rodzinie.
– Zosia, a co tam u twojego Michała? Słyszałam, że się rozwiódł…
– No widzisz, mówiłam ci, żebyś się nie wtrącała! Te młode teraz są inne…
Czułam się winna. Może rzeczywiście za bardzo chciałam pomóc? Może powinnam była trzymać się z boku?
Któregoś dnia spotkałam Kasię przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z siatką zakupów i wyglądała na zmęczoną.
– Kasiu…
Spojrzała na mnie zaskoczona i przez chwilę widziałam w jej oczach dawną czułość.
– Dzień dobry, pani Zosiu.
– Kasiu… tak mi przykro…
– Proszę… Proszę już nie dzwonić – powiedziała cicho. – Muszę sobie wszystko poukładać.
Wyszła szybko ze sklepu, zostawiając mnie z łzami w oczach i poczuciem straty.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Michał zaczął powoli układać sobie życie na nowo – wrócił do pracy, spotyka się ze znajomymi. Ja jednak ciągle czuję pustkę po Kasi. Brakuje mi naszych rozmów, jej śmiechu i tego poczucia bliskości.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Może powinnam była mniej doradzać? Może powinnam była po prostu być obok i słuchać?
Wieczorami siadam przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia sprzed lat – uśmiechnięta Kasia w białej sukience ślubnej, Michał obejmujący ją ramieniem…
Czy można być matką dla kogoś, kto już nie chce cię znać? Czy można odzyskać utraconą bliskość?
Może ktoś z Was miał podobnie? Jak poradzić sobie z taką stratą?