Samotność wśród ścian: Opowieść Kingi z warszawskiego blokowiska
Poranek był martwio cichy. Klatka schodowa, jak zawsze, oddychała zastanym powietrzem – mieszanką karmy dla kotów, starego plastiku i czegoś słodko-lepkiego, co przywodziło na myśl zbutwiałą skórkę mandarynki albo tanie perfumy. Przytknęłam czoło do zimnej framugi drzwi i zamarłam, nasłuchując, jak w sąsiednim mieszkaniu znowu zatrzasnął się balkon. Już trzeci raz w tym tygodniu. Zawsze o tej samej porze. Czy to możliwe, że ktoś tam mieszka równie samotnie jak ja?
Odkąd mama umarła, mieszkanie stało się dla mnie klatką. Każdy kąt przypominał mi o niej – jej szlafrok przewieszony przez krzesło w kuchni, kubek z niedopitą herbatą, który nie miałam serca wyrzucić. Ojciec odszedł dawno temu, a brat wyjechał do Anglii i kontaktujemy się tylko przez krótkie wiadomości na Messengerze. „Jak tam? Wszystko ok?” – pyta raz na dwa tygodnie. „Ok”, odpisuję, bo przecież nie będę go martwić.
W pracy w bibliotece czuję się przezroczysta. Ludzie przychodzą, oddają książki, czasem rzucą krótkie „dzień dobry” albo „dziękuję”. Nikt nie patrzy mi w oczy. Czasem myślę, że gdybym zniknęła, nikt by tego nie zauważył. Nawet sąsiadka z naprzeciwka, pani Zofia, która zawsze narzeka na młodzież i hałas, ostatnio przestała się do mnie odzywać. Może wyczuwa moją samotność jak zapach stęchlizny?
Dziś rano długo nie mogłam się zebrać, żeby wyjść po bułki. Stałam przy drzwiach, słuchając ciszy i próbując zebrać siły. W końcu wyszłam – w szarym swetrze mamy, z włosami związanymi byle jak. W windzie spotkałam chłopaka z trzeciego piętra. Nigdy wcześniej nie zamieniliśmy słowa. Spojrzał na mnie przelotnie i skinął głową. Chciałam coś powiedzieć – cokolwiek – ale głos ugrzązł mi w gardle.
W sklepie pani ekspedientka rzuciła mi smutne spojrzenie. „Znowu sama?” – zapytała cicho. Uśmiechnęłam się blado i skinęłam głową. W drodze powrotnej poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę jestem aż tak przezroczysta? Czy wszyscy widzą moją samotność?
Gdy wróciłam do mieszkania, usiadłam na podłodze w kuchni i zaczęłam płakać. Tak po prostu – bez powodu, bez hamulców. Płakałam za mamą, za sobą sprzed lat, za wszystkimi niewypowiedzianymi słowami i niespełnionymi marzeniami. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.
Zamarłam. Kto to może być? Przez wizjer zobaczyłam dziewczynę z sąsiedniego mieszkania – tę samą, której balkon trzaskał o poranku. Miała rude włosy i okulary w grubych oprawkach.
– Cześć… Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęła niepewnie. – Mam problem z internetem… Czy mogłabyś mi pomóc?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Przez chwilę stałyśmy w milczeniu.
– Jasne… Wejdź – odpowiedziałam cicho.
Weszła do środka i rozejrzała się po mieszkaniu.
– Przepraszam za bałagan – mruknęłam.
– U mnie jest gorzej – uśmiechnęła się lekko. – Jestem Magda.
Siedziałyśmy przy stole, a ona opowiadała o swoim życiu – o pracy w call center, o chłopaku, który ją zostawił, o tym, że też czuje się czasem bardzo samotna.
– Wiesz… Myślałam, że tylko ja tak mam – powiedziała nagle. – Że tylko ja boję się wracać do pustego mieszkania.
Spojrzałam na nią i poczułam coś dziwnego – jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.
– Ja też tak mam – wyszeptałam.
Rozmawiałyśmy długo. O mamie, o dzieciństwie na tym blokowisku, o tym, jak trudno jest być dorosłym w świecie pełnym oczekiwań i rozczarowań. Magda płakała razem ze mną.
Od tamtego dnia zaczęłyśmy spotykać się częściej. Razem gotowałyśmy obiady, oglądałyśmy stare filmy i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Z czasem dołączył do nas Bartek – chłopak z trzeciego piętra, ten sam z windy. Okazało się, że on też czuje się wyobcowany i zagubiony.
Tworzyliśmy małą wspólnotę samotnych ludzi w wielkim mieście. Każdy z nas miał swoje rany i lęki, ale razem było nam łatwiej je znosić.
Czasem myślę o mamie i zastanawiam się, czy byłaby ze mnie dumna. Czy zaakceptowałaby Magdę i Bartka? Czy powiedziałaby mi: „Dobrze zrobiłaś, że otworzyłaś drzwi”?
Samotność nie zniknęła całkiem – nadal wraca wieczorami, gdy światło latarni wpada przez okno i cienie tańczą na ścianach. Ale już się jej nie boję tak bardzo jak kiedyś.
Może właśnie o to chodzi w życiu? Żeby znaleźć choć jedną osobę, która wysłucha cię bez oceniania? Może każdy z nas nosi w sobie pustkę, którą tylko drugi człowiek może choć trochę wypełnić?
Czasem patrzę na Magdę i Bartka i myślę: czy to wystarczy? Czy można być szczęśliwym mimo wszystko? A może szczęście to po prostu chwile spędzone razem przy herbacie i rozmowie o niczym?