Cień rozliczenia: Opowieść o Zofii i Halinie Kazimierzównie

– Znowu zostawiłaś filiżankę na stole, Zofio. – Głos Haliny przeszył ciszę kuchni jak lodowaty wiatr znad Bałtyku. Stałam przy zlewie, z dłonią zaciśniętą na porcelanie, czując, jak rumieniec wstydu rozlewa mi się po policzkach. – Przepraszam, już sprzątam – odpowiedziałam cicho, choć w środku gotowałam się ze złości. To był dopiero mój trzeci miesiąc w domu Kazimierzów, a już czułam się jak nieproszony gość, który nieustannie popełnia faux pas.

Halina Kazimierzówna była kobietą wyniosłą, o spojrzeniu ostrym jak brzytwa. W jej przestronnym domu na przedmieściach Gdyni wszystko świadczyło o zamożności: marmurowe podłogi, kryształowe żyrandole, obrazy znanych malarzy. Każdy przedmiot miał swoje miejsce, a ja – jak się zdawało – nie miałam go nigdzie. Mój mąż, Marek, był jej jedynym synem i oczkiem w głowie. Dla niego Halina była gotowa zrobić wszystko. Dla mnie – nic.

Pamiętam pierwszy dzień po naszym ślubie, kiedy przyjechaliśmy tu z walizkami. Halina powitała nas chłodnym uśmiechem i słowami: – Mam nadzieję, że będziesz potrafiła zadbać o Marka tak, jak ja to robiłam przez trzydzieści lat. – Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie była prośba, lecz rozkaz.

Z czasem dom zaczął mnie przytłaczać. Każdy krok odbijał się echem w pustych korytarzach, a ja czułam się coraz mniejsza. Halina kontrolowała wszystko: co gotuję, jak sprzątam, nawet to, jak rozmawiam z Markiem. Często słyszałam jej podszepty za drzwiami: – Marek, ona nie pasuje do naszej rodziny. Jest zbyt zwyczajna.

Marek próbował mnie pocieszać. – Mama jest trudna, ale daj jej czas. Ona musi się przyzwyczaić. – Ale ile czasu potrzeba, by zaakceptować drugiego człowieka? Czy naprawdę muszę codziennie udowadniać swoją wartość?

Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, a Halina rzucała mi krótkie spojrzenia pełne dezaprobaty. Pewnego razu odważyłam się zapytać:
– Czy coś jest nie tak z moją zupą?
– Nie jestem przyzwyczajona do takich smaków – odpowiedziała chłodno. – W moim domu gotowało się inaczej.

Czułam się coraz bardziej osamotniona. Moja matka mieszkała daleko, w małym miasteczku pod Toruniem. Nie chciałam jej martwić swoimi problemami. Pisałam do niej listy pełne półprawd: „Wszystko dobrze, mamo. Dom piękny, Marek cudowny”. Tylko łzy na poduszce zdradzały prawdę.

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie Haliny stary album ze zdjęciami. Były tam fotografie Marka jako dziecka, Haliny młodej i uśmiechniętej – zupełnie innej niż teraz. Przez chwilę poczułam ukłucie współczucia. Może ona też kiedyś była samotna? Może boi się utracić syna?

Ale współczucie szybko ustąpiło miejsca frustracji. Każda próba rozmowy kończyła się porażką.
– Halino, chciałabym pomóc w ogrodzie.
– Nie trzeba. Wszystko mam pod kontrolą.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Chodziłam na długie spacery po lesie za domem, by choć na chwilę odetchnąć od napięcia. Marek coraz częściej pracował do późna. Czułam się niewidzialna.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny z sąsiadką przez telefon:
– Ona nie jest dla niego odpowiednia. Nie zna naszych zwyczajów, nie ma wykształcenia…
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do życia Marka? Czy nigdy nie będę tu kimś więcej niż gościem?

W końcu nadszedł dzień konfrontacji. Było pochmurno i duszno. Siedziałam w salonie z filiżanką herbaty, gdy Halina weszła bez pukania.
– Musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.
– Słucham.
– Chciałabym, żebyś wyjechała na jakiś czas do swojej matki. Marek potrzebuje spokoju przed ważnym projektem w pracy.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– To nie Marek potrzebuje spokoju, tylko pani chce się mnie pozbyć – wyszeptałam.
Halina spojrzała na mnie z pogardą.
– Jesteś tylko chwilą w jego życiu. Ja jestem jego matką na zawsze.

Tego wieczoru spakowałam walizkę i wyszłam bez słowa. Szłam przez deszczowe ulice Gdyni, czując się lżejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Zadzwoniłam do matki:
– Mamo… czy mogę wrócić na jakiś czas?
Jej głos był ciepły i pełen troski:
– Zawsze masz tu miejsce, Zosiu.

Marek zadzwonił dopiero po tygodniu.
– Dlaczego wyjechałaś? Mama mówiła…
– Marek, czy ty mnie w ogóle słyszysz? Czy kiedykolwiek stanąłeś po mojej stronie?
Po drugiej stronie zapadła cisza.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu w centrum Torunia. Uczę się żyć na nowo – bez luksusów, ale też bez ciągłego lęku przed oceną. Czasem myślę o Halinie i zastanawiam się: czy ona kiedykolwiek poczuje cień rozliczenia za to wszystko? Czy my – kobiety w polskich rodzinach – zawsze musimy walczyć o swoje miejsce? A może czasem lepiej odejść i zacząć od nowa?