Córka, która zdradziła tę, która dała jej życie: Opowieść o matczynej miłości i zdradzie

– Mamo, nie rozumiesz mnie! – krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w korytarzu, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Słowa mojej córki odbijały się echem w pustym mieszkaniu, a ja poczułam się tak bardzo samotna, jak wtedy, gdy jej ojciec zostawił mnie z niemowlęciem na rękach.

Gdy urodziłam Anię, miałam dwadzieścia lat. Byłam jeszcze dziewczyną. Naiwną, ale szaleńczo zakochaną w jej ojcu. Zostawił mnie, gdy córka nie miała nawet roku. Po prostu spakował się i zniknął. Powiedział, że nie jest gotowy, że życie dopiero się zaczyna. Zostałam sama, bez wsparcia, bez rodziny — mama zmarła wcześnie, a ojciec porzucił nas już dawno temu. Przez lata walczyłam o każdy dzień. Pracowałam na dwa etaty: rano sprzątałam w szkole, wieczorami dorabiałam jako kasjerka w sklepie spożywczym na osiedlu. Wszystko po to, by Ania miała buty na zimę i ciepłą zupę na stole.

Pamiętam jej pierwsze kroki, pierwsze słowa. Każdy uśmiech był dla mnie nagrodą za nieprzespane noce i zmęczenie. Kiedy zachorowała na zapalenie płuc i przez tydzień leżała w szpitalu, nie odstępowałam jej na krok. Lekarze mówili: „Pani Magdo, musi pani odpocząć”, ale ja nie potrafiłam. Bałam się, że jeśli ją zostawię choćby na chwilę, coś złego się stanie.

Ania rosła na mądrą i wrażliwą dziewczynkę. Była moją dumą i jedynym sensem życia. Gdy dostała się do liceum z najlepszym wynikiem w klasie, płakałam ze szczęścia. Wtedy jeszcze wierzyłam, że wszystko będzie dobrze.

Ale świat się zmienił. Ania zaczęła dorastać i oddalać się ode mnie. Coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, słuchała muzyki, pisała coś w zeszytach. Próbowałam z nią rozmawiać – „Córeczko, co u ciebie? Może pójdziemy razem do kina?” – ale tylko wzruszała ramionami albo odpowiadała półsłówkami.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją siedzącą przy komputerze. Rozmawiała przez kamerę z kimś obcym – młodym chłopakiem o ciemnych włosach. Gdy weszłam do pokoju, szybko zamknęła laptopa.
– Kto to był? – zapytałam spokojnie.
– Nikt ważny – odpowiedziała chłodno.
Zaczęłam się martwić. Przecież tyle mówi się teraz o niebezpieczeństwach w internecie.

Kilka tygodni później zauważyłam, że Ania wraca coraz później do domu. Zaczęły znikać pieniądze z portfela. Najpierw myślałam, że to przypadek – może źle policzyłam resztę po zakupach? Ale kiedy po raz trzeci zabrakło mi pieniędzy na rachunki, postanowiłam porozmawiać z córką.
– Aniu, musimy porozmawiać – powiedziałam pewnego wieczoru.
– O czym? – burknęła.
– Znikają pieniądze z domu. Czy masz coś z tym wspólnego?
Widziałam w jej oczach strach i wstyd.
– Pożyczyłam tylko trochę… Oddam ci! – wykrzyknęła.
– Na co ci były te pieniądze?
Zamilkła. W końcu wyszeptała:
– Chciałam kupić bilet do Warszawy… Do Pawła.

Serce mi zamarło. Paweł – to ten chłopak z internetu. Okazało się, że jest starszy od niej o pięć lat i mieszka sam. Ania planowała uciec do niego bez mojej wiedzy.

Próbowałam ją przekonać:
– Aniu, on może ci zrobić krzywdę! Nie znasz go naprawdę!
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyczała przez łzy. – Nigdy mnie nie słuchasz! Chcę żyć po swojemu!

Tamtej nocy nie spałam ani minuty. Siedziałam przy jej łóżku i patrzyłam na śpiącą twarz dziecka, które tak bardzo kochałam i którego nie potrafiłam już chronić.

Następnego dnia zadzwonił telefon ze szkoły. Ania nie pojawiła się na lekcjach. Pobiegłam do jej pokoju – łóżko było puste, okno uchylone. Na biurku leżał list:
„Mamo, przepraszam. Muszę spróbować żyć po swojemu. Nie szukaj mnie.”

Świat mi się zawalił. Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie: zgłosiłam zaginięcie na policję, dzwoniłam do wszystkich jej znajomych, przeszukiwałam internet. Czułam się winna – może byłam zbyt surowa? Może za mało ją kochałam? Może powinnam była zaufać bardziej?

Minęły trzy tygodnie zanim dostałam wiadomość od Ani:
„Jestem bezpieczna. Nie martw się.”
Nie napisała gdzie jest ani z kim.

Wróciła po dwóch miesiącach – wychudzona, blada, z podkrążonymi oczami. Weszła do mieszkania bez słowa i zamknęła się w swoim pokoju.
Wieczorem usiadłyśmy naprzeciw siebie przy kuchennym stole.
– Dlaczego mi to zrobiłaś? – zapytałam cicho.
– Bo czułam się jak w klatce… Ty zawsze wszystko kontrolujesz…
– Bałam się o ciebie! Jesteś moim dzieckiem!
– Ale ja już nie jestem dzieckiem!

Płakałyśmy obie długo tej nocy. W końcu Ania opowiedziała mi wszystko: Paweł okazał się zupełnie innym człowiekiem niż w internecie – był agresywny, próbował ją zmusić do rzeczy, których nie chciała robić. Uciekła od niego po tygodniu i przez resztę czasu tułała się po domach znajomych.

Chciałam ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze… Ale nie potrafiłam tak po prostu wybaczyć tej zdrady – bo tak właśnie to czułam: zdradę własnego dziecka wobec matki, która oddała jej całe życie.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nasza relacja jest inna – bardziej ostrożna, pełna niedopowiedzeń i żalu. Kocham ją tak samo mocno jak wtedy, gdy była małą dziewczynką… Ale czy można naprawdę wybaczyć komuś taką zdradę? Czy matczyna miłość wystarczy, by uleczyć złamane serce?

Czasem patrzę na Anię i zastanawiam się: czy mogłyśmy uniknąć tego wszystkiego? Czy każda matka musi kiedyś stracić swoje dziecko – choćby tylko na chwilę?