Odeszła, bo miała dość bycia „niewygodną” żoną: Historia Kasi z Poznania
— Kasia, możemy porozmawiać krótko? — westchnął Marek, kiedy po raz setny tego wieczoru biegałam między kuchnią, barem a stołem jadalnym, przygotowując sałatki i przekąski na przyjęcie jego kolegów z pracy. Zatrzymałam się na chwilę, wycierając ręce o fartuch. — Oczywiście, Marek, co się stało? — odwróciłam się do niego z wymuszonym uśmiechem. — Znowu to „Marek”… Prosiłem cię, nie przekręcaj języka, to brzmi sztucznie. Po tylu latach razem mogłabyś się nauczyć — powiedział z irytacją, nawet nie patrząc mi w oczy.
Zamarłam. W tej jednej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez głowę przemknęły mi wszystkie te razy, kiedy starałam się być idealną żoną: gotowałam jego ulubione dania, dbałam o dom, pamiętałam o rocznicach i urodzinach jego matki, a on… On zawsze znajdował powód do narzekania. Zawsze coś było nie tak: za słona zupa, za głośno rozmawiam przez telefon z mamą, za długo czytam wieczorami.
— Przepraszam — szepnęłam, choć czułam w gardle gulę. — Już więcej nie powiem „Marek”.
Goście zaczęli się schodzić. Marek rozpromienił się nagle, witając ich szerokim uśmiechem. Ja stałam z boku, jak cień. Słyszałam śmiechy i rozmowy, ale czułam się przezroczysta. Kiedy ktoś zapytał mnie o przepis na sałatkę, Marek przerwał: — Kasia zawsze coś wymyśli, ale to ja ją namówiłem na ten przepis! — i wszyscy się zaśmiali. Poczułam ukłucie w sercu.
Po północy sprzątałam kuchnię sama. Marek już spał. Usiadłam na krześle i spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Kiedy ostatni raz czułam się szczęśliwa? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, czego ja chcę?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie Basia, moja przyjaciółka jeszcze z liceum. — Kasia, słyszałam od Ani, że znowu robiłaś imprezę dla Marka. Ty nigdy nie masz czasu dla siebie! Może spotkamy się na kawę? — zaproponowała.
— Nie wiem… Marek nie lubi, gdy wychodzę wieczorami — odpowiedziałam odruchowo.
— Kasia! Ty masz trzydzieści pięć lat! Jesteś dorosłą kobietą! — Basia podniosła głos. — On cię kontroluje!
Zamilkłam. Czy naprawdę tak to wyglądało z boku? Czy naprawdę pozwoliłam sobie na to wszystko?
Wieczorem Marek wrócił z pracy później niż zwykle. Był zmęczony i zirytowany korkami. — Dlaczego nie zrobiłaś mojej ulubionej zupy? — zapytał od progu.
— Nie miałam czasu… Byłam u mamy — skłamałam.
— U mamy? Znowu? Przecież mówiłem ci…
— Marek, czy ty w ogóle mnie słyszysz? — przerwałam mu pierwszy raz od lat. — Czy ty wiesz, co ja czuję?
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu.
— O co ci chodzi? Masz wszystko: dom, pieniądze…
— Ale nie mam siebie! — wykrzyknęłam. — Nie pamiętasz nawet, jakie są moje marzenia! Nie pytasz mnie o nic!
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Łzy płynęły mi po policzkach. Wtedy podjęłam decyzję.
Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. Pakowałam po trochu swoje rzeczy do walizki schowanej w szafie. Zaczęłam szukać pracy – choćby dorywczej – żeby mieć własne pieniądze. Basia pomogła mi znaleźć pokój do wynajęcia na Jeżycach.
W sobotę rano Marek siedział przy stole z gazetą i kawą.
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęłam cicho.
— Co znowu? — mruknął bez zainteresowania.
— Odchodzę.
Gazeta opadła na stół. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Żartujesz chyba?
— Nie żartuję. Mam dość bycia niewygodną żoną. Mam dość tego, że nigdy nie jestem wystarczająca.
Przez chwilę milczał. Potem zaczął mówić coś o tym, że przesadzam, że wymyślam problemy. Ale ja już go nie słuchałam.
Spakowałam walizkę i wyszłam z mieszkania, które przez tyle lat było moim więzieniem.
Pierwsze dni były trudne. Płakałam nocami w wynajmowanym pokoju. Bałam się przyszłości. Ale czułam też ulgę – pierwszy raz od lat mogłam decydować o sobie.
Znalazłam pracę w małej kawiarni na Łazarzu. Poznałam nowych ludzi – takich jak ja: trochę pogubionych, trochę poranionych przez życie. Zaczęłam chodzić na spacery po Cytadeli i czytać książki wieczorami bez poczucia winy.
Marek dzwonił kilka razy. Raz nawet przyszedł pod kawiarnię i próbował mnie przekonać do powrotu.
— Kasia, przecież było nam dobrze! Przesadzasz! — mówił błagalnie.
— Może tobie było dobrze… Ale ja już nie chcę wracać do życia w cieniu — odpowiedziałam spokojnie.
Dziś mija rok od tamtego dnia. Nadal czasem czuję smutek i żal za straconymi latami. Ale wiem jedno: odzyskałam siebie.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół nas żyje tak jak ja kiedyś – niewidzialne, niedoceniane? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy wybierać między spokojem innych a własnym szczęściem?