Prezenty, które wszystko porządkują – czy naprawdę?
— Gosiu, wyobraź sobie! — Krzysztof wbiegł do kuchni, gdzie układałam kwiaty do wazonu, z oczami rozświetlonymi jak dziecko w Boże Narodzenie. — Moi rodzice kupili nam mieszkanie! W centrum!
Zamarłam z różą w dłoni. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Widziałam, jak Krzysztof aż drży z radości, a ja… czułam, jakby ktoś podciął mi skrzydła. Przecież mieliśmy razem szukać naszego miejsca na ziemi. Mieliśmy marzyć, planować, kłócić się o kolor ścian i wybór dzielnicy. A teraz? Wszystko zostało już wybrane za nas.
— To cudownie… — wyszeptałam, próbując się uśmiechnąć. — Naprawdę się cieszę.
Krzysztof nie zauważył mojego zawahania. Już dzwonił do swojej mamy, by podziękować. Słyszałam przez ścianę jej głos: „Krzysiu, to dla was! Chcemy, żebyście mieli łatwiej niż my na początku. W centrum jest wszystko: tramwaje, sklepy, teatr…”.
Wieczorem przyszli jego rodzice. Pani Halina z dumą wręczyła mi klucze do nowego mieszkania, a pan Andrzej poklepał mnie po ramieniu.
— Teraz już nic nie stoi wam na przeszkodzie — powiedział z uśmiechem. — Możecie zacząć życie na swoim.
Tylko czy to naprawdę było nasze „na swoim”? W nocy nie mogłam zasnąć. Krzysztof spał spokojnie obok mnie, a ja przewracałam się z boku na bok. Przypomniałam sobie rozmowę z moją mamą sprzed tygodnia:
— Gosiu, pamiętaj, żebyście byli niezależni. Nic tak nie psuje relacji jak wdzięczność wymuszona przez rodzinę.
Wtedy uznałam to za przesadę. Teraz jej słowa dźwięczały mi w głowie jak ostrzeżenie.
Następnego dnia poszliśmy obejrzeć mieszkanie. Było piękne — wysokie sufity, ogromne okna wychodzące na park, drewniana podłoga skrzypiąca pod stopami. Ale w każdym kącie widziałam ślady wyborów Haliny: zasłony w kwiaty, które zawsze jej się podobały, kuchnia urządzona dokładnie tak jak u nich w domu.
— Zobacz, nawet zostawili nam ekspres do kawy! — zachwycał się Krzysztof.
— Tak… — odpowiedziałam cicho. — Wszystko już tu jest.
Przez kolejne dni przygotowania do ślubu nabrały tempa. Rodzice Krzysztofa byli wszędzie: pomagali wybierać menu, zapraszać gości, nawet sugerowali układ stołów na weselu.
— To tylko propozycja — mówiła Halina z uśmiechem. — Ale przecież wiecie, że mamy doświadczenie.
Moja mama coraz częściej milczała podczas spotkań. Widziałam jej spojrzenie — pełne troski i cichego sprzeciwu.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Krzysztofem przy kuchennym stole.
— Kochanie… — zaczęłam niepewnie. — Nie masz wrażenia, że… trochę tracimy kontrolę nad naszym życiem?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— O co ci chodzi? Przecież wszystko idzie świetnie! Mamy mieszkanie, ślub za pasem…
— Ale to nie my wybieraliśmy to mieszkanie. Nie my decydujemy o weselu. Czuję się trochę… jakbyśmy byli gośćmi we własnym życiu.
Krzysztof westchnął i odsunął krzesło.
— Gosiu, moi rodzice chcą dla nas dobrze. Po prostu pomagają. Nie rozumiem, dlaczego to ci przeszkadza.
Nie potrafiłam mu tego wytłumaczyć. Może sama nie byłam pewna swoich uczuć? Może byłam niewdzięczna?
Kilka dni później przyszła Halina z nowymi zasłonami do sypialni.
— Te będą lepiej pasować do waszego stylu — powiedziała stanowczo.
Chciałam zaprotestować, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego podziękowałam i powiesiłam je wieczorem, czując łzy pod powiekami.
W końcu wybuchłam podczas rodzinnej kolacji. Siedzieliśmy wszyscy przy stole: moi rodzice, Krzysztof i jego rodzice.
— Chciałabym coś powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — Bardzo dziękuję za wszystko, co dla nas robicie. Ale… chciałabym mieć wpływ na nasze życie. Chciałabym sama wybrać zasłony do sypialni i zdecydować o menu na naszym weselu.
Zapadła cisza. Halina spojrzała na mnie zaskoczona i chyba dotknięta.
— Myślałam, że wam pomagamy…
— Pomagacie — odpowiedziałam szybko. — Ale czasem pomoc zamienia się w kontrolę.
Krzysztof patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Widziałam w nich rozczarowanie i złość.
Po kolacji długo rozmawialiśmy. Krzysztof był rozdarty między lojalnością wobec rodziców a mną.
— Nie chcę ich zranić — powiedział cicho. — Ale nie chcę też stracić ciebie.
Przez kilka tygodni atmosfera była napięta. Halina przestała przychodzić bez zapowiedzi, a Krzysztof zaczął pytać mnie o zdanie przy każdej decyzji. Powoli odzyskiwaliśmy kontrolę nad naszym życiem, choć relacje z jego rodzicami już nigdy nie były takie same.
Dziś mieszkamy w tym samym mieszkaniu w centrum miasta. Czasem patrzę przez okno na park i zastanawiam się: czy gdyby nie ten prezent, bylibyśmy szczęśliwsi? Czy łatwiej jest żyć po swojemu w wynajmowanym pokoju niż w pięknym mieszkaniu podarowanym przez rodzinę? Może prawdziwe prezenty to te, które pozwalają nam samym decydować o swoim życiu?