„Babcia psuje atmosferę” – historia o tym, jak łatwo można zostać wykluczonym z własnej rodziny

– Mamo, nie przychodź w tym roku na urodziny Franka. Tak będzie lepiej dla wszystkich. – przeczytałam wiadomość od syna i przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Palce drżały mi tak, że ledwo utrzymałam telefon. W głowie dudniło mi tylko jedno zdanie: „Babcia psuje atmosferę”.

Jeszcze wczoraj wybierałam w sklepie najładniejsze klocki Lego, które Franek od miesięcy oglądał w katalogu. W kuchni chłodził się krem do tortu czekoladowego – tego samego, który piekłam mu na każdą okazję, odkąd skończył trzy lata. Nawet sukienkę wyprasowałam, żeby nie było wstydu przed synową, która zawsze patrzy na mnie z góry, jakbym przyszła prosto z targu.

A teraz siedzę na kanapie i czytam tę krótką, zimną wiadomość. „Nie przychodź”. Jakby ktoś wyciął mnie z rodzinnego zdjęcia.

Zadzwoniłam do syna, choć głos więzł mi w gardle:
– Michał, o co chodzi? Co się stało?
Po drugiej stronie cisza, potem westchnienie.
– Mamo… Po prostu… Zawsze jest jakiś problem. Zawsze coś skomentujesz, zawsze ktoś się przez ciebie denerwuje. Chcemy, żeby było spokojnie.
– Ale ja tylko… – zaczęłam, ale przerwał mi:
– Proszę cię, nie rób sceny. To nie jest atak na ciebie. Po prostu… taka decyzja.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam się jak dziecko, które dostało karę za coś, czego nie rozumie. Przecież zawsze starałam się być dobrą matką i babcią. Tak, czasem powiedziałam coś za dużo – że Franek za długo siedzi przy tablecie, że synowa mogłaby mniej krzyczeć na dzieci. Ale czy to powód, żeby mnie wykluczyć?

Przypomniałam sobie zeszłoroczne urodziny. Siedziałam w kącie salonu, patrzyłam jak Franek rozpakowuje prezenty. Synowa rzucała mi krótkie spojrzenia, a Michał był zajęty rozmową z teściem. Próbowałam zagadać do wnuka:
– Franusiu, a może pokażesz babci swój nowy samochód?
Ale zanim zdążył odpowiedzieć, synowa już go wołała:
– Franek, chodź tu! Babcia niech sobie odpocznie.
Poczułam się wtedy zbędna. Ale tłumaczyłam sobie: może jestem przewrażliwiona.

Teraz już wiem – nie byłam przewrażliwiona. Byłam niewygodna.

Przez kolejne dni chodziłam po domu jak cień. Nie mogłam spać. W nocy przewracałam się z boku na bok i myślałam: gdzie popełniłam błąd? Czy to dlatego, że po śmierci męża stałam się bardziej zaborcza? Że chciałam być częścią ich życia?

W końcu zadzwoniła do mnie sąsiadka Zosia:
– Haniu, co taka smutna chodzisz? Coś się stało?
Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam. Zosia pokiwała głową:
– Wiesz… teraz młodzi wszystko chcą robić po swojemu. Moja córka też mnie czasem odsuwa. Ale żeby tak… na urodziny nie zaprosić?

Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam napisać do Michała list. Prawdziwy list, nie SMS-a.

„Michałku,
Nie wiem, co zrobiłam źle. Jeśli cię zraniłam – przepraszam. Kocham Franka i ciebie najbardziej na świecie. Chciałabym być częścią waszego życia. Jeśli coś robię źle – powiedz mi to wprost. Nie chcę być ciężarem.
Mama”

Nie dostałam odpowiedzi przez tydzień. W dniu urodzin Franka siedziałam sama przy stole z kawałkiem tortu i świeczką. O północy zadzwonił telefon – to był mój brat Marek.
– Hania, nie możesz tak tego zostawić! Jedź tam jutro i porozmawiaj z nimi!
Ale ja nie miałam siły.

Dopiero po kilku dniach zadzwoniła do mnie synowa:
– Pani Hanno… Michał mówił, że pani pisała. Proszę się nie martwić, Franek dostał prezent od babci. Ale… może faktycznie lepiej trochę odpocząć od siebie? Dla dobra wszystkich.
– Dla dobra wszystkich? – powtórzyłam gorzko.
– Tak będzie spokojniej – usłyszałam i rozmowa się urwała.

Zaczęłam analizować każde spotkanie z ostatnich lat: czy naprawdę byłam taka trudna? Czy moje rady były aż tak raniące? Przecież chciałam dobrze…

Kilka tygodni później spotkałam Franka przypadkiem na placu zabaw. Stał z ojcem przy huśtawce. Podbiegł do mnie:
– Babciu! Dlaczego nie byłaś na moich urodzinach?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Michał złapał go za rękę:
– Franek, idziemy!
Spojrzał na mnie chłodno:
– Mamo, prosiłem cię…

Serce mi pękło. Wróciłam do domu i długo płakałam.

Od tamtej pory widuję Franka rzadko – przypadkiem na ulicy albo przez okno samochodu. Michał unika kontaktu. Synowa przestała odbierać moje telefony.

Czasem myślę: może rzeczywiście lepiej im beze mnie? Może jestem reliktem innej epoki – za bardzo wtrącam się w ich życie? Ale potem patrzę na zdjęcia Franka na lodówce i czuję taki ból, że trudno oddychać.

Czy naprawdę można być zbyt niewygodnym dla własnej rodziny? Czy to ja powinnam się zmienić – czy oni powinni nauczyć się rozmawiać? Może ktoś z was wie, jak naprawić to, co pękło między nami?