„Córka mówi: Przecież to normalne, że babcia pomaga”. A ja coraz częściej czuję, że moje życie już nie jest moje

– Mamo, przecież to normalne, że babcia pomaga – mówi Justyna, nie patrząc mi w oczy. W jej głosie słyszę lekką irytację, jakby tłumaczyła coś dziecku. Właśnie skończyłam układać zabawki po całym dniu z wnukami, a ona już stoi w progu, z kluczami w dłoni i miną, która nie znosi sprzeciwu.

– Justynko, ja naprawdę chciałabym czasem… – zaczynam nieśmiało, ale ona już przerywa:

– Mamo, ja mam pracę! Ty jesteś na emeryturze. Dzieci cię kochają. Przecież to dla ciebie też dobrze.

Zamykam oczy. W głowie szumi mi od zmęczenia. Kiedyś myślałam, że emerytura to czas na odpoczynek, na własne pasje. Że będę mogła wrócić do malowania, na które nigdy nie miałam czasu. Że pojadę z koleżankami do sanatorium albo po prostu posiedzę w ciszy z książką. Ale od kiedy urodził się Staś, a potem Zosia, mój świat znów zaczął kręcić się wokół dzieci – tylko już nie moich.

Pamiętam ten pierwszy dzień, kiedy Justyna zadzwoniła do mnie o szóstej rano:

– Mamo, Staś ma gorączkę, a ja muszę iść do pracy. Przyjedziesz?

Nie wahałam się ani chwili. Byłam dumna, że mogę pomóc. Czułam się potrzebna. Ale potem takich telefonów było coraz więcej. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa, potem codziennie. Z czasem przestałam nawet planować własne sprawy – bo przecież zawsze mogło się coś wydarzyć.

Mój mąż, Andrzej, patrzył na to wszystko z boku. On też był już na emeryturze, ale nie miał tej „babciowej” roli wpisanej w życiorys.

– Zosia, ty się wykończysz – mówił wieczorami. – Przecież masz prawo do swojego życia.

Ale jak tu powiedzieć „nie” własnej córce? Jak odmówić wnukom? Przecież kocham ich nad życie. A jednak coraz częściej łapię się na tym, że czuję żal. Że jestem zmęczona. Że moje życie już nie jest moje.

W zeszłym tygodniu miałam umówione spotkanie z dawną przyjaciółką ze studiów. Miałyśmy iść do kina, potem na kawę. Czekałam na ten dzień jak dziecko na wakacje. Ale rano zadzwoniła Justyna:

– Mamo, Zosia ma katar. Nie mogę jej puścić do żłobka. Przyjedziesz?

Zawahałam się tylko przez chwilę.

– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie.

Przyjaciółka napisała mi potem smsa: „Zosiu, kiedy w końcu pomyślisz o sobie?”.

Wieczorem Andrzej spojrzał na mnie spod oka:

– I co? Znowu twoje plany poszły w diabły?

Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że czuję się winna za każdym razem, kiedy myślę o sobie? Że boję się rozczarować Justynę? Że nie umiem postawić granic?

Czasem mam wrażenie, że jestem niewidzialna. Że wszyscy traktują moją pomoc jak coś oczywistego. Nawet Staś ostatnio powiedział:

– Babciu, a ty zawsze będziesz z nami?

Zabolało mnie to pytanie bardziej niż chciałam przyznać.

Wczoraj wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy stole. On nalał mi herbaty i spojrzał poważnie:

– Zosiu, musisz pogadać z Justyną. Powiedz jej, jak się czujesz.

Pokręciłam głową.

– Ona tego nie zrozumie. Dla niej to normalne.

Andrzej westchnął ciężko:

– A dla ciebie? To też jest normalne?

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. O tym, jak bardzo kocham swoją rodzinę i jak bardzo boję się ich zawieść. O tym, że kiedyś miałam marzenia – a teraz nawet nie pamiętam jakie.

Dziś rano Justyna zadzwoniła znowu:

– Mamo, możesz odebrać Stasia z przedszkola? Mam zebranie.

Zebrałam się w sobie.

– Justynko… musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Co się stało? – zapytała ostrożnie.

– Jestem zmęczona – wyszeptałam. – Kocham was wszystkich bardzo, ale… czuję się trochę jak opiekunka na pełen etat. Chciałabym czasem mieć dzień tylko dla siebie.

Justyna milczała przez chwilę.

– Mamo… myślałam, że lubisz spędzać czas z dziećmi…

– Lubię! Ale potrzebuję też odpocząć. I mieć swoje życie.

Usłyszałam westchnienie po drugiej stronie słuchawki.

– Dobrze… spróbuję coś wymyślić – powiedziała cicho.

Odłożyłam telefon i poczułam ulgę pomieszaną ze strachem. Czy zrobiłam dobrze? Czy teraz Justyna będzie miała mi za złe? Czy wnuki będą mnie mniej kochać?

Wieczorem przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina. Usiadłyśmy przy herbacie i opowiedziałam jej wszystko.

– Zosiu – powiedziała stanowczo – musisz dbać o siebie. Inaczej nikt tego za ciebie nie zrobi.

Patrzyłam na nią i myślałam o wszystkich kobietach w mojej rodzinie – o mojej mamie, która zawsze była „dla innych”, o babci, która nigdy nie miała czasu dla siebie. Czy ja też taka będę?

Następnego dnia Justyna przyszła po dzieci wcześniej niż zwykle. Była zamyślona.

– Mamo… przepraszam – powiedziała nagle. – Nie zauważyłam nawet, jak bardzo cię obciążam.

Objęłyśmy się mocno. Poczułam łzy pod powiekami.

– Kocham was wszystkich bardzo – wyszeptałam – ale muszę też kochać siebie.

Od tamtej pory próbujemy znaleźć nowy rytm. Czasem jest trudno – bo dzieci chorują, bo praca goni terminy. Ale coraz częściej mam czas na swoje sprawy: na książkę, na spacer z Andrzejem, na rozmowę z przyjaciółką.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można być dobrą babcią i jednocześnie mieć własne życie? Czy to egoizm – czy może zdrowy rozsądek? Może wy mi powiecie…