Rok z bratem pod jednym dachem: czy rodzina zawsze jest najważniejsza?

— Michał, znowu zostawiłeś kubek po kawie na parapecie! — krzyknęłam, wchodząc do salonu. Mój brat nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. — Zaraz sprzątnę, Anka — mruknął, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

To był kolejny poranek, kiedy czułam, że moje życie wymyka mi się spod kontroli. Rok temu zgodziłam się, żeby Michał zamieszkał u mnie „na chwilę”. Wtedy wydawało mi się to oczywiste — przecież jestem jego starszą siostrą, zawsze byłam tą odpowiedzialną. On stracił pracę, rozstał się z dziewczyną i nie miał dokąd pójść. Miał zostać u mnie miesiąc, może dwa. Minął rok.

Nie wiem, kiedy zaczęłam czuć się jak gość we własnym mieszkaniu. Na początku nawet było miło — wieczory z planszówkami, wspólne gotowanie, śmiech. Ale potem codzienność zaczęła mnie przytłaczać. Michał nie miał pracy, więc spał do południa. Ja wychodziłam do biura o siódmej rano, wracałam zmęczona, a on siedział na kanapie w dresie i oglądał seriale. Obiecywał, że szuka pracy. Wysyłał CV, chodził na rozmowy — przynajmniej tak mówił. Ale efektów nie było.

— Michał, ile jeszcze to potrwa? — zapytałam pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny znalazłam jego skarpetki na stole w kuchni.
— Przecież wiesz, że się staram! — odpowiedział z wyrzutem. — Nie jest łatwo znaleźć coś sensownego w tym mieście.
— Ale ja też mam swoje życie! Chciałam mieć przestrzeń tylko dla siebie…
— To powiedz mi wprost, żebym się wyniósł! — rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w kuchni i poczułam łzy napływające do oczu. Przecież nie chciałam go wyrzucać. Chciałam tylko odzyskać swoje życie.

Zawsze byłam tą „ogarniętą” siostrą. Starszą. Rozsądną. Tą, która jako pierwsza zaczęła pracować, odkładała pieniądze, wynajęła mieszkanie, potem kupiła własne — nieduże, ale przytulne i moje. Marzyłam o przestrzeni tylko dla siebie. Takiej, gdzie wszystko ma swoje miejsce i nikt nie kręci się po kuchni, kiedy gotuję, nie zostawia skarpetek na kanapie i nie zapomina o podlewaniu kwiatów.

Mama zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. Ale czy naprawdę? Czy mam prawo postawić siebie na pierwszym miejscu? Czy jestem egoistką?

Z czasem zaczęłam unikać własnego domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się ze znajomymi po godzinach, chodziłam na długie spacery po Krakowie tylko po to, żeby wrócić jak najpóźniej. Mój dom przestał być moją twierdzą.

Michał coraz częściej zapraszał znajomych. Głośne wieczory z piwem i muzyką stały się normą. Ja zamykałam się w sypialni z książką i słuchawkami na uszach, próbując udawać, że mnie tam nie ma.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W salonie siedziała jakaś dziewczyna — nie znałam jej. Michał był w łazience.
— Cześć, jestem Kasia — powiedziała z uśmiechem.
— Anka — odpowiedziałam chłodno.
Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorem wybuchła kłótnia.
— To już przesada! — krzyknęłam. — To jest moje mieszkanie! Nie możesz zapraszać kogo chcesz bez pytania!
— Przesadzasz! To tylko koleżanka! — odparł Michał.
— Mam dość! Albo zaczniesz szanować moje zasady, albo naprawdę będziesz musiał się wyprowadzić!

Przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem. Potem wyszedł bez słowa.

Następnego dnia dostałam SMS-a od mamy: „Nie bądź taka surowa dla Michała. On naprawdę ma ciężki czas”. Poczułam się winna. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała?

Ale ile można żyć dla innych?

Minęły kolejne tygodnie. Michał znalazł dorywczą pracę w kawiarni, ale nadal nie miał zamiaru się wyprowadzać. Zaczął płacić część rachunków, ale to niewiele zmieniało. Wciąż czułam się jak lokatorka we własnym domu.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
— Michał… musimy porozmawiać — zaczęłam spokojnie.
— Wiem… — przerwał mi. — Wiem, że ci ciężko ze mną pod jednym dachem. Ale boję się wyprowadzić. Boję się, że sobie nie poradzę.
Patrzyłam na niego długo. Był moim młodszym bratem, zawsze go chroniłam. Ale teraz czułam się jak matka własnego rodzeństwa.
— Każdy musi kiedyś spróbować samodzielności — powiedziałam cicho.
— A jeśli mi się nie uda?
— To wrócisz do mnie… ale na chwilę — uśmiechnęłam się przez łzy.

Nie wiem, co będzie dalej. Może za miesiąc Michał znajdzie coś lepszego i wyprowadzi się na swoje. Może znów będę miała swój spokój i porządek. A może znów dam się przekonać do kolejnej „chwili”.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy stawia się siebie na pierwszym miejscu? Czy rodzina zawsze powinna być ważniejsza od własnych potrzeb? Może to właśnie te pytania są najtrudniejsze do zadania…