Przez lata byłam gospodynią na każde zawołanie. Aż któregoś dnia po prostu przestałam odbierać telefon

– Bożena, możesz mi zrobić zakupy? – głos mojej córki, Agaty, rozbrzmiewał w słuchawce jak dzwonek alarmowy. Była środa, godzina 7:30 rano. Ledwo zdążyłam wypić łyk kawy, już wiedziałam, że mój dzień nie będzie należał do mnie.

Odkąd pamiętam, byłam tą osobą, do której wszyscy dzwonili. Mama – „Bożenko, przyjedź, bo znowu cieknie kran”. Syn – „Mamo, podrzucisz mi pranie? Nie mam czasu przed zajęciami”. Mąż – „Kochanie, zapomniałem dokumentów, możesz mi je dowieźć do pracy?”. Nawet sąsiadka z dołu potrafiła zadzwonić o 21:00 z pytaniem, czy nie mam przypadkiem jajek na ciasto.

Przez lata byłam gospodynią na każde zawołanie. Zawsze gotowa, zawsze w pogotowiu. Moje życie toczyło się według czyjegoś planu. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam mieć własne marzenia. Kiedy ostatni raz czytałam książkę dla przyjemności? Kiedy jadłam obiad powoli, w ciszy? Nie pamiętam.

Pewnego dnia, kiedy wracałam z kolejną torbą zakupów dla Agaty, poczułam nagle taki ciężar w piersiach, że musiałam się zatrzymać na ławce pod blokiem. Siedziałam tam długo, patrząc na ludzi spieszących się do swoich spraw. Poczułam łzy napływające do oczu. „Czy to już wszystko? Czy tak będzie wyglądać reszta mojego życia?” – pytałam siebie w myślach.

Wieczorem zadzwoniła mama. „Bożenko, przyjedź jutro, bo muszę iść do lekarza”. Zgodziłam się bez wahania, jak zawsze. Ale tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, czując narastającą złość i żal. Do siebie – że nie potrafię odmówić. Do nich – że nawet nie pytają, czy mam czas.

Następnego dnia pojechałam do mamy. W poczekalni u lekarza spotkałyśmy panią Wandę z sąsiedztwa. „Bożenka to złote dziecko! Wszystko załatwi, wszystkim pomoże!” – pochwaliła mnie głośno. Mama uśmiechnęła się z dumą. A ja poczułam się jak dziecko uwięzione w dorosłym ciele.

Wróciłam do domu wykończona. Telefon zadzwonił jeszcze trzy razy tego wieczoru – Agata chciała przepis na zupę, syn pytał o żelazko, mąż prosił o wyprasowanie koszuli na jutro. Odpowiedziałam automatycznie, jak zawsze.

Ale następnego ranka coś we mnie pękło. Telefon zadzwonił o 8:00. Spojrzałam na wyświetlacz – Agata. Po raz pierwszy w życiu nie odebrałam. Siedziałam przy stole i patrzyłam na telefon, który dzwonił i dzwonił. Potem przestał.

Przez cały dzień czułam się dziwnie lekka i winna jednocześnie. Zrobiłam sobie śniadanie i zjadłam je powoli, patrząc przez okno na drzewa kołyszące się na wietrze. Po raz pierwszy od lat usłyszałam własne myśli.

Wieczorem przyszła Agata. „Mamo, czemu nie odbierasz telefonu? Martwiłam się!” – jej głos był pełen pretensji.

– Agatko, jestem zmęczona – powiedziałam cicho. – Potrzebuję trochę czasu dla siebie.

Patrzyła na mnie zdziwiona, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu.

– Ale przecież zawsze mi pomagasz…

– Właśnie dlatego muszę trochę odpocząć.

Wyszła obrażona. Syn napisał smsa: „Mamo, wszystko ok?” Odpisałam: „Tak, po prostu dziś odpoczywam”.

Mąż wrócił z pracy i zobaczył mnie siedzącą z książką.

– Co robisz?

– Czytam.

– A obiad?

– Jest w lodówce, możesz sobie podgrzać.

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, potem bez słowa poszedł do kuchni.

Przez kolejne dni telefon dzwonił coraz rzadziej. Zaczęli sami robić zakupy, gotować obiady, prać swoje rzeczy. Mama znalazła sąsiadkę do pomocy przy lekarzu. Agata nauczyła się gotować rosół według przepisu z internetu.

A ja? Odkrywałam siebie na nowo. Chodziłam na spacery po parku, zapisałam się na jogę dla początkujących w domu kultury. Spotkałam tam panią Halinę – wdowę po sąsiedzku – i zaprzyjaźniłyśmy się od razu.

Czułam się winna za każdym razem, gdy odmawiałam pomocy rodzinie. Ale z każdym dniem było mi coraz lżej. Zaczęłam rozumieć, że nie jestem nikomu nic winna poza sobą samą.

Pewnego wieczoru mąż usiadł obok mnie na kanapie.

– Bożena… Przepraszam. Chyba nigdy nie pomyślałem o tym, ile dla nas robisz.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam szczerość.

– Chciałabym być dla was dalej ważna – powiedziałam cicho – ale nie chcę być już tylko waszą gospodynią.

Przytulił mnie mocno.

Dziś mam 59 lat i dopiero teraz naprawdę wiem, co to znaczy mieć czas tylko dla siebie. Co to znaczy zjeść obiad powoli, w ciszy. Usłyszeć własne myśli, wyjść z domu nie po to, by załatwiać cudze sprawy.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak długo czekałam? Czy naprawdę trzeba aż tylu lat poświęcenia, żeby nauczyć się stawiać granice? Może każda kobieta powinna sobie zadać to pytanie zanim będzie za późno.