Kiedy miłość nie wystarcza: Wyznanie polskiej macochy z Poznania

– Nie jesteś moją matką! – krzyknęła Zuzia, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam na korytarzu, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który miał być gestem pojednania. Herbata rozlała się na podłogę, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. To był kolejny wieczór, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu.

Kiedy poznałam Piotra, byłam przekonana, że to właśnie on jest moją drugą połówką. Był po rozwodzie, miał dwójkę dzieci – Zuzię i Michała. Mówił, że są otwarci, że rozumieją sytuację. Wierzyłam mu. Wierzyłam też w siebie – że dam radę być dla nich wsparciem, przyjaciółką, kimś więcej niż tylko „nową partnerką taty”.

Pierwsze miesiące były trudne, ale pełne nadziei. Zuzia miała wtedy 14 lat, Michał 16. Byli zamknięci w sobie, ale próbowałam do nich dotrzeć. Gotowałam ich ulubione potrawy – pierogi ruskie dla Michała, naleśniki z serem dla Zuzi. Organizowałam wspólne wieczory filmowe. Czasem nawet się uśmiechali.

Ale potem przyszła codzienność. Piotr coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Ja zostawałam z dziećmi sama. Zuzia zaczęła mnie ignorować, Michał zamykał się w swoim pokoju z gitarą i słuchawkami na uszach. Próbowałam rozmawiać z Piotrem.

– Oni potrzebują czasu – mówił. – Daj im przestrzeń.

Ale ile tej przestrzeni można dawać? Czułam się coraz bardziej niewidzialna. W pracy też nie było łatwo – szefowa naciskała na wyniki, koleżanki plotkowały za plecami. Wracałam do domu zmęczona i zamiast wsparcia dostawałam ciszę lub pretensje.

Pewnego dnia znalazłam w kuchni kartkę: „Nie dotykaj moich rzeczy!”. Była podpisana przez Zuzię. Próbowałam z nią porozmawiać.

– Zuzia, co się dzieje? Przecież nie chcę ci nic zabierać.
– Po prostu zostaw mnie w spokoju! – odpowiedziała i wyszła z domu trzaskając drzwiami.

Wieczorem Piotr wrócił późno. Opowiedziałam mu o wszystkim.
– Marta, przesadzasz. To tylko nastolatki.
– Ale ja się tu czuję jak obca! – wybuchłam.
– Może powinnaś się bardziej postarać? – rzucił i poszedł pod prysznic.

Te słowa bolały najbardziej. „Bardziej postarać”? Czy naprawdę robiłam za mało?

Z czasem zaczęły się drobne złośliwości. Zuzia przestała jeść obiady, które gotowałam. Michał przynosił do domu kolegów i zamykali się w pokoju, śmiejąc się głośno, jakby chcieli mi pokazać, że nie jestem częścią ich świata. Piotr był coraz bardziej nieobecny – fizycznie i emocjonalnie.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Zuzi przez telefon:
– Ona myśli, że może być moją matką! Żałosne…

Zamknęłam się w łazience i płakałam długo. Po raz pierwszy pomyślałam: „Może powinnam odejść”.

Ale nie chciałam się poddać. Umówiłam się na spotkanie z psychologiem rodzinnym. Próbowałam namówić Piotra i dzieci na wspólną terapię.
– Nie przesadzaj – powiedział Piotr. – Nie będziemy chodzić po psychologach przez twoje fanaberie.

Zostałam sama ze swoim bólem i poczuciem winy. W pracy zaczęły pojawiać się błędy, szefowa wezwała mnie na rozmowę dyscyplinującą.

W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko. Zuzia wróciła do domu zapłakana – pokłóciła się z matką biologiczną. Siedziała na schodach, skulona jak małe dziecko.
– Zuzia…
Spojrzała na mnie z nienawiścią i rozpaczą jednocześnie.
– Dlaczego wszyscy mnie zostawiają?
Usiadłam obok niej i po prostu objęłam ją ramieniem. Po raz pierwszy nie uciekła od mojego dotyku.

Od tego dnia coś się zmieniło – ale nie tak, jak sobie wyobrażałam. Zuzia zaczęła być wobec mnie bardziej otwarta, ale Michał zamknął się jeszcze bardziej. Piotr był coraz bardziej nieobecny – zaczął wyjeżdżać na delegacje, wracał późno, unikał rozmów.

Pewnego wieczoru znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety. „Tęsknię za tobą… Nie mogę już dłużej tak żyć”. Świat mi się zawalił.

Zebrałam się na odwagę i powiedziałam Piotrowi wszystko:
– Wiem o niej. Wiem też, że nie jestem tu nikomu potrzebna.
Piotr spuścił wzrok:
– Przepraszam… Nie potrafię już tego wszystkiego udźwignąć.

Spakowałam walizkę i wyszłam tej samej nocy. Zuzia wybiegła za mną na klatkę schodową:
– Marta! Nie odchodź…
Objęłyśmy się mocno. Płakałyśmy obie.

Teraz mieszkam sama w małym mieszkaniu na Jeżycach. Uczę się żyć na nowo – bez rodziny, którą próbowałam stworzyć za wszelką cenę. Czasem spotykam się z Zuzią na kawę; Michał nie chce mieć ze mną kontaktu. Piotr… cóż, jego już nie ma w moim życiu.

Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę miłość wystarczy, by posklejać rozbitą rodzinę? A może czasem trzeba po prostu pozwolić sobie odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?