Kiedy kuchnia staje się polem bitwy: Moja walka o bycie wystarczającą żoną
– Znowu przypaliłaś ziemniaki, Anka. Wiesz, że u Magdy zawsze wszystko jest idealne? – głos Bartosza przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z dłonią zanurzoną w zimnej wodzie, próbując zmyć ślady po kolejnej nieudanej kolacji. W powietrzu unosił się zapach spalenizny i rozczarowania.
Nie odpowiedziałam od razu. W gardle miałam gulę, która rosła z każdym jego słowem. Słyszałam już to tyle razy: „Magda robi najlepszy rosół”, „Magda zawsze ma czysto”, „Magda potrafi pogodzić wszystko”. Magda – jego siostra, złote dziecko rodziny, wiecznie uśmiechnięta, perfekcyjna gospodyni domowa z dwójką dzieci i domem jak z katalogu IKEA.
A ja? Ja byłam tą, która wracała z pracy po siedemnastej, odbierała dzieci z przedszkola, robiła zakupy w biegu i gotowała na szybko, byleby tylko zdążyć przed wieczorną kąpielą i bajką na dobranoc. Czasem coś przypaliłam, czasem zapomniałam dodać soli. Ale starałam się – cholernie się starałam.
– Może następnym razem poproszę Magdę, żeby ugotowała dla nas obiad? – dodał Bartosz z przekąsem, nie patrząc mi w oczy. Zamiast tego wbił wzrok w telefon, przeglądając Facebooka.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy nim. Nie chciałam pokazać, jak bardzo mnie to boli. Ale nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
– Może powinieneś tam zamieszkać – wyrwało mi się cicho. Nawet nie wiem, czy usłyszał.
Dzieci wbiegły do kuchni, rozbawione po kąpieli. Zosia podbiegła do mnie i przytuliła się mocno.
– Mamusiu, mogę jeszcze trochę bajki? – zapytała z nadzieją.
Uśmiechnęłam się przez łzy i pogłaskałam ją po głowie.
– Jasne, kochanie. Zaraz ci włączę.
Bartosz spojrzał na mnie krótko, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z garem przypalonych ziemniaków i własnym poczuciem porażki.
Wieczorem leżałam w łóżku, wsłuchując się w ciche chrapanie Bartosza. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo, które padło tego dnia. Czy naprawdę jestem tak beznadziejna? Czy moje starania nic nie znaczą?
Rano obudziłam się przed wszystkimi. Wstałam cicho i zeszłam do kuchni. Postanowiłam zrobić Bartoszowi śniadanie – takie, jakie lubi najbardziej: jajecznicę na maśle z cebulką i świeżym szczypiorkiem. Chciałam mu pokazać, że potrafię. Że jestem wystarczająca.
Kiedy wszedł do kuchni, spojrzał na talerz i uśmiechnął się lekko.
– O, jajecznica. Dzięki – powiedział bez entuzjazmu.
Czekałam na coś więcej – może komplement, może zwykłe „smaczne”. Ale nic nie powiedział. Zjadł szybko i wyszedł do pracy.
W pracy nie mogłam się skupić. Myśli krążyły wokół domu, dzieci i Bartosza. W przerwie zadzwoniła Magda.
– Anka, słyszałam od Bartka, że ostatnio masz ciężko. Może wpadniecie do nas na obiad w niedzielę? – zaproponowała ciepło.
Zacisnęłam zęby. Nawet ona musiała wiedzieć.
– Dzięki, Magda, ale damy sobie radę – odpowiedziałam chłodno.
Po południu odebrałam dzieci i wróciłam do pustego domu. Bartosz miał zostać dłużej w pracy. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Czułam się niewidzialna – dla niego, dla siebie samej.
Wieczorem Bartosz wrócił zmęczony i zirytowany.
– Co na obiad? – zapytał od progu.
– Zupa pomidorowa i naleśniki – odpowiedziałam cicho.
– U Magdy zawsze jest coś nowego…
Nie wytrzymałam.
– Przestań! Przestań mnie porównywać! Nie jestem Magdą! Staram się jak mogę! Pracuję na pełen etat, zajmuję się domem i dziećmi! Czy naprawdę nie widzisz, ile robię?!
Zamilkł zaskoczony moim wybuchem. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.
– Przepraszam… Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli – powiedział cicho.
– Bo nigdy nie pytasz – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczeliśmy. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że może mnie słyszy.
Następnego dnia było trochę lepiej. Bartosz pomógł mi przy kolacji, a potem razem sprzątaliśmy kuchnię. Dzieci śmiały się przy stole. To był mały krok naprzód.
Ale wiem, że ta walka jeszcze się nie skończyła. Każdego dnia muszę udowadniać sobie i innym, że jestem wystarczająca – jako żona, matka i kobieta.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze muszę zrobić, żeby ktoś naprawdę mnie docenił? Czy naprawdę trzeba być perfekcyjną we wszystkim, żeby zasłużyć na miłość i szacunek?