Moi rodzice nigdy nie poznają swoich wnuków przez własną chciwość: zadzwonili z przeprosinami, ale nie potrafiłam im wybaczyć
– Nie rozumiesz, Aniu! To wszystko przez twoją matkę! – krzyczał ojciec, trzaskając drzwiami kuchni. Miałam wtedy sześć lat i siedziałam skulona pod stołem, ściskając w dłoni kawałek starej szmatki. Mama płakała cicho, próbując ukryć łzy przed babcią, która z kolei udawała, że nie słyszy niczego, mieszając zupę w wielkim garnku.
W naszym domu w podwarszawskiej wsi zawsze było gwarno – mieszkałam z rodzicami, dziadkami i młodszym bratem, Michałem. Tata, Janusz, był człowiekiem dumnym i surowym. Pracował jako kierownik w lokalnej mleczarni i nigdy nie pozwalał nam zapomnieć, że to on utrzymuje rodzinę. Mama, Teresa, była cicha i łagodna. Skończyła tylko zawodówkę i to był jej największy grzech w oczach ojca. Często słyszałam, jak wypominał jej brak ambicji.
– Gdybyś tylko poszła na studia, może nie musielibyśmy się tak męczyć! – powtarzał niemal codziennie.
Babcia Zofia próbowała łagodzić konflikty. – Januszku, daj już spokój tej Teresie. Dzieci słyszą…
Ale ojciec nie słuchał nikogo. Pewnego dnia przyszedł list od notariusza – dziadek ze strony mamy zmarł i zostawił jej niewielki domek w Radomiu. To wtedy wszystko się zaczęło.
Ojciec uznał, że dom należy sprzedać i podzielić pieniądze między wszystkich dorosłych. Mama chciała zachować go dla nas – mówiła o wakacjach, o miejscu, gdzie moglibyśmy uciec od codziennych kłótni. Ale tata był nieugięty.
– Nie będziemy trzymać pustego domu! Potrzebujemy pieniędzy na remont tutaj! – grzmiał.
Pamiętam noc, kiedy mama spakowała kilka rzeczy do walizki i zabrała mnie oraz Michała do Radomia. Przez kilka miesięcy żyliśmy w niepewności – bez kontaktu z tatą, bez wsparcia babci. Mama płakała po nocach, a ja udawałam, że śpię. W końcu tata przyjechał po nas. Był zimny i obcy. Zgodził się na powrót tylko pod warunkiem sprzedaży domu.
Mama uległa. Dom sprzedano za bezcen sąsiadowi. Pieniądze szybko się rozeszły – część poszła na długi ojca, część na nowy samochód. Nic się nie zmieniło. Kłótnie były coraz głośniejsze, a ja coraz częściej uciekałam do szkoły lub do koleżanki, Kasi.
Kiedy miałam 16 lat, mama zachorowała na depresję. Ojciec nie rozumiał jej stanu.
– Wymyślasz sobie choroby! – krzyczał. – Ja haruję całe życie, a ty siedzisz i płaczesz!
Zaczęłam pracować po lekcjach w sklepie spożywczym, żeby mieć własne pieniądze i nie słyszeć wyrzutów ojca. Michał zamknął się w sobie – przestał rozmawiać z nami wszystkimi.
Po maturze dostałam się na studia do Warszawy. Wyprowadziłam się z domu bez słowa. Mama przytuliła mnie na dworcu i szepnęła:
– Uciekaj stąd, Aniu. Zasługujesz na lepsze życie.
Przez pierwsze lata studiów rzadko wracałam do domu. Ojciec dzwonił tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy lub chciał się pochwalić nowym zakupem. Mama pisała listy – krótkie, pełne tęsknoty i żalu.
W końcu poznałam Pawła – mojego przyszłego męża. Był czuły, spokojny i miał zupełnie inną rodzinę niż moja. Jego rodzice przyjęli mnie jak własną córkę. Kiedy zaszłam w ciążę z naszym pierwszym synem, poczułam ulgę: moje dziecko nie będzie musiało dorastać w cieniu kłótni i wyrzutów sumienia.
Nie powiedziałam rodzicom o ciąży. Nie zaprosiłam ich na ślub. Michał był jedynym z mojej rodziny, który pojawił się na uroczystości – cichy, zamknięty w sobie, ale obecny.
Minęły lata. Urodziłam drugiego syna. Moi teściowie byli cudownymi dziadkami – zabierali chłopców na spacery, piekli dla nich ciasta, czytali bajki przed snem. Czasem patrzyłam na nich i czułam ukłucie żalu: dlaczego moi rodzice nie potrafili być tacy?
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Numer był nieznany.
– Aniu… tu mama…
Zamarłam.
– Chciałam tylko powiedzieć… przepraszam cię za wszystko… Tata też przeprasza… Chcielibyśmy poznać wnuki…
Słuchałam jej głosu przez chwilę. Był słaby, drżący. W tle słyszałam kaszel ojca.
– To za późno – odpowiedziałam cicho i rozłączyłam się.
Przez całą noc nie mogłam spać. W głowie brzmiały mi słowa mamy: „przepraszam”, „chcielibyśmy poznać wnuki”. Czy miałam prawo odebrać im tę szansę? Czy byłam lepsza od nich?
Następnego dnia Paweł zapytał:
– Aniu, może powinnaś dać im szansę?
Pokręciłam głową.
– Nie chcę, żeby moi synowie widzieli to samo piekło co ja…
Dziś patrzę na moich chłopców bawiących się w ogrodzie i zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy chciwość i żal mogą być silniejsze niż więzy krwi? A może to ja jestem tą osobą, która powinna zrobić pierwszy krok?
Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć swoim rodzicom po tylu latach bólu? Czy dzieci powinny znać swoich dziadków za wszelką cenę?