Między lojalnością a własnym szczęściem: Historia Marioli
— Znowu przyjadą? — zapytałam Andrzeja, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stał przy kuchennym blacie, kroił chleb, jakby nie słyszał mojego pytania. Ale ja wiedziałam, że słyszał. Widziałam to po jego ramionach, które lekko się spięły.
— Mariolu, to tylko weekend — odpowiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.
Tylko weekend. Dla niego to nic, dla mnie — wszystko. Od pięciu lat żyję w domu, który coraz mniej przypomina mój własny azyl. Gdy wychodziłam za Andrzeja, wiedziałam, że ma córkę z poprzedniego małżeństwa. Ale nie sądziłam, że ona i jej dzieci będą u nas co tydzień. Każda sobota i niedziela to powtarzający się koszmar: rozrzucone zabawki, hałas, wieczne prośby o opiekę nad wnukami, a ja — coraz bardziej niewidzialna we własnym domu.
Kiedyś miałam swoje rytuały: poranna kawa na tarasie, książka w ciszy, rozmowy z przyjaciółkami przez telefon. Teraz? Zamiast tego słyszę płacz dzieci, kłótnie o zabawki i wieczne „babciu, babciu!”. Tyle że ja nie jestem ich babcią. Jestem tylko żoną ich dziadka. I coraz częściej czuję się jak intruz.
Moja przyjaciółka Basia mówi: — Mariola, musisz postawić granice! Ale jak to zrobić, kiedy Andrzej patrzy na mnie tymi swoimi smutnymi oczami? Wiem, że kocha swoją córkę. Wiem też, że po rozwodzie czuł się winny i teraz chce jej wynagrodzić wszystko. Ale czy ja muszę za to płacić cenę własnego spokoju?
Pamiętam pierwszy raz, kiedy Aneta — jego córka — przyjechała z dziećmi na weekend. Byłam pełna entuzjazmu. Upiekłam ciasto, przygotowałam pokoje dla dzieci. Chciałam być dobrą macochą. Ale z każdym kolejnym tygodniem ich wizyty stawały się coraz dłuższe i coraz bardziej absorbujące. Aneta traktowała nasz dom jak hotel z pełnym wyżywieniem i opieką nad dziećmi. Potrafiła wyjść na kilka godzin „załatwić sprawy”, zostawiając mnie z dwójką rozbrykanych maluchów.
Pewnego razu, gdy próbowałam czytać gazetę w salonie, mały Kacper podszedł do mnie z rozmazanym lodem na rękach i wytrzepał go na moją nową sukienkę. Aneta nawet nie przeprosiła. — Dzieci są dziećmi — rzuciła tylko przez ramię.
Zaczęłam unikać domu w weekendy. Umawiałam się z Basią na długie spacery po parku albo jechałam do siostry na drugi koniec miasta. Ale przecież nie o to chodziło! To mój dom! Dlaczego muszę z niego uciekać?
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Andrzejowi:
— Kochanie, ja już nie daję rady. Potrzebuję spokoju w weekendy. Chcę mieć czas dla siebie.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Przecież to tylko dzieci… One cię lubią.
— Ale ja nie jestem ich babcią! — wybuchłam. — Chcę mieć swoje życie! Mam pięćdziesiąt pięć lat i nie chcę się dostosowywać do innych!
Widziałam ból w jego oczach. Przez chwilę milczeliśmy oboje.
— A co mam zrobić? Powiedzieć Anecie, żeby nie przyjeżdżała?
— Może nie co tydzień… Może raz na dwa tygodnie? Albo niech zabiera dzieci ze sobą na spacer, kiedy tu są?
Andrzej westchnął ciężko.
— Ona nie ma nikogo poza mną… Jej mąż ją zostawił, sama sobie nie radzi.
Poczułam się okropnie. Czy naprawdę jestem aż tak samolubna? Czy moje potrzeby są mniej ważne niż potrzeby Anety?
Wieczorem zadzwoniła Basia.
— I co? Pogadałaś z nim?
— Tak… Ale mam wyrzuty sumienia.
— Mariola, masz prawo do własnego życia! Nie jesteś niańką ani darmowym hotelem!
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Andrzej był cichy, zamknięty w sobie. W piątek zadzwoniła Aneta:
— Tato, przyjedziemy jutro z dzieciakami!
Słyszałam ten telefon przez drzwi kuchni. Andrzej spojrzał na mnie pytająco.
— Może… może tym razem zostaniecie u siebie? — powiedział niepewnie.
W słuchawce zapadła cisza.
— Co się stało? — zapytała Aneta podejrzliwie.
— Po prostu… Mariola potrzebuje trochę spokoju.
Usłyszałam jej zirytowany głos:
— Aha. Czyli przeszkadzamy? Dobrze wiedzieć.
Trzasnęła słuchawką.
Przez cały weekend panowała między nami napięta cisza. Andrzej był smutny, ja czułam się winna i samotna jak nigdy dotąd. Zastanawiałam się: czy naprawdę miałam prawo postawić siebie na pierwszym miejscu? Czy rodzina patchworkowa zawsze musi oznaczać kompromisy kosztem siebie?
Minęły dwa tygodnie. Aneta przestała dzwonić tak często. Andrzej zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja odzyskałam ciszę w domu — ale czy to była cena za spokój?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy można być szczęśliwym w rodzinie, która nigdy nie będzie naprawdę twoja? Czy mam prawo walczyć o własne granice, nawet jeśli ranię tych, których kocham? Może szczęście zawsze wymaga odrobiny egoizmu… Ale czy jestem gotowa ponieść tego konsekwencje?