Miłość, która nie wytrzymała próby: Czy powinnam złożyć pozew o rozwód?
– Naprawdę uważasz, że to jest w porządku? – zapytałam Andrzeja, trzymając w dłoni jego telefon. Moje palce drżały, a głos łamał się pod ciężarem emocji. Właśnie przeczytałam wiadomość od jego matki, pani Haliny, która pisała do niego: „Synku, musisz w końcu postawić tę swoją żonę do pionu. Ona myśli, że jak ma mieszkanie po babci, to może wszystko. Przypomnij jej, kto tu rządzi.”
Nie potrafiłam powstrzymać łez. Od dziecka wierzyłam, że w związku najważniejsza jest miłość, a reszta to sprawa drugorzędna. Wyszłam za mąż dość wcześnie, gdy byłam jeszcze na studiach. Andrzej był moim kolegą z grupy – cichy, spokojny chłopak z przeciętnej rodziny. Nie miał bogatych rodziców ani wielkich perspektyw, ale ja już wtedy miałam własne mieszkanie, które odziedziczyłam po babci. To nie miało dla mnie znaczenia – kochałam go i byłam pewna, że razem damy radę wszystkiemu.
Na początku było pięknie. Mieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu na Pradze, dzieliliśmy się obowiązkami i marzyliśmy o wspólnej przyszłości. Andrzej był czuły i opiekuńczy, a ja czułam się przy nim bezpieczna. Jednak z czasem zaczęły pojawiać się rysy na naszym idealnym obrazie. Najpierw drobne nieporozumienia o pieniądze – Andrzej zarabiał mniej ode mnie i często czuł się przez to gorszy. Potem coraz częściej odwiedzała nas jego mama.
Pani Halina od początku patrzyła na mnie z góry. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale czułam jej chłód i dezaprobatę. Zawsze miała jakieś uwagi: a to za słono ugotowałam zupę, a to za rzadko prasuję koszule Andrzeja. Najgorsze były jednak jej sugestie dotyczące mieszkania – „To przecież dom rodzinny Andrzeja”, powtarzała przy każdej okazji, jakby zapominając, że to ja jestem właścicielką.
Z czasem Andrzej zaczął się zmieniać. Coraz częściej powtarzał słowa swojej matki, coraz rzadziej stawał po mojej stronie. Kiedyś wróciłam do domu po ciężkim dniu w pracy i zobaczyłam ich razem w kuchni – śmiali się z czegoś, a gdy weszłam, nagle zapadła cisza. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Próbowałam rozmawiać z Andrzejem o tym, co czuję. – Kochanie, czy ty naprawdę nie widzisz, jak twoja mama mnie traktuje? – pytałam wieczorami, kiedy leżeliśmy razem w łóżku. On tylko wzdychał i mówił: – Przesadzasz, ona chce dla nas dobrze.
Aż do dzisiaj. Dzisiaj zobaczyłam tę wiadomość. Słowa pani Haliny były jak nóż wbity prosto w serce. Ale jeszcze gorsza była odpowiedź Andrzeja: „Masz rację, mamo. Muszę ją trochę utemperować.”
Siedziałam na kanapie i patrzyłam na niego z niedowierzaniem. – To tak o mnie myślisz? Że trzeba mnie „temperować”? – zapytałam cicho.
Andrzej spuścił wzrok. – Nie chciałem cię zranić… Po prostu czasem zachowujesz się tak, jakbyś była lepsza ode mnie.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przecież nigdy nie wywyższałam się nad nim! Zawsze starałam się go wspierać i dodawać mu otuchy. Ale on widział tylko to, co mówiła mu matka.
Wróciły do mnie wszystkie chwile upokorzenia: kiedy pani Halina krytykowała moje gotowanie przy świątecznym stole; kiedy Andrzej wyśmiewał moje pomysły na wakacje; kiedy musiałam tłumaczyć się z każdego wydanego grosza.
– Może powinniśmy zrobić sobie przerwę – powiedziałam w końcu drżącym głosem.
Andrzej spojrzał na mnie zaskoczony. – Naprawdę tego chcesz?
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam mętlik. Z jednej strony kochałam go i wierzyłam, że możemy jeszcze wszystko naprawić. Z drugiej – czułam się zdradzona i samotna jak nigdy wcześniej.
Przez kolejne dni unikaliśmy siebie nawzajem. Andrzej wychodził do pracy wcześniej niż zwykle i wracał późno. Ja zamykałam się w sypialni i płakałam po nocach. Próbowałam rozmawiać z przyjaciółką, ale ona tylko wzruszyła ramionami: – Wiesz, faceci są tacy… Musisz postawić granice.
Ale jak postawić granice komuś, kogo kochasz? Jak powiedzieć „dość”, kiedy całe życie uczono cię wybaczać i walczyć o rodzinę?
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do pani Haliny.
– Dzień dobry – powiedziałam chłodno. – Chciałabym porozmawiać o tym, co napisała pani do Andrzeja.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedziała w końcu lodowatym tonem.
– Proszę nie udawać – przerwałam jej stanowczo. – Przeczytałam wszystko.
Usłyszałam tylko krótkie „To sprawa między mną a moim synem” i rozłączyła się.
Tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy na drugi koniec miasta. Siedziałyśmy razem przy herbacie i płakałyśmy obie – ona ze złości na Andrzeja i jego matkę, ja z żalu po utraconej miłości.
Minął tydzień. Andrzej nie zadzwonił ani razu. Wysłał tylko krótką wiadomość: „Musimy porozmawiać.”
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Czy powinnam walczyć o ten związek? Czy może lepiej odejść i zacząć wszystko od nowa? Czasem zastanawiam się: ile można wybaczyć w imię miłości? I czy naprawdę warto poświęcać siebie dla kogoś, kto nie potrafi cię obronić nawet przed własną matką?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania…