Cisza po drugiej stronie telefonu: Historia Pani Agaty
– Mamo, jak się dziś czujesz? – słyszę głos mojej córki, Magdy, przez telefon. Jest środa, godzina dziewiąta rano. O tej porze zawsze dzwoni. Zawsze te same pytania, te same odpowiedzi. – Dobrze, kochanie, a ty? – odpowiadam automatycznie, choć wcale nie jest dobrze. W moim głosie słychać zmęczenie, którego nie potrafię już ukryć.
Odkładam słuchawkę i patrzę przez okno na szare, warszawskie niebo. Na ulicy dzieci spieszą do szkoły, matki prowadzą je za rękę. Przypominam sobie czasy, gdy ja sama biegałam z trójką moich dzieci – Magdą, Pawłem i Kasią – do przedszkola, do lekarza, na plac zabaw. Wszystko robiłam sama. Mój mąż, Andrzej, zostawił mnie, gdy najmłodsza Kasia miała zaledwie dwa lata. Powiedział tylko: „Nie mogę już tak żyć”, spakował walizkę i wyszedł. Nigdy więcej go nie widziałam.
Przez lata walczyłam o każdy dzień. Pracowałam w szkole jako nauczycielka matematyki, dorabiałam korepetycjami wieczorami. Dzieci były moim światem. Nie miałam czasu na siebie, na przyjaciółki, na marzenia. Wszystko poświęciłam dla nich. Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu i zastanawiam się, czy ktoś jeszcze o mnie pamięta.
Telefon dzwoni ponownie. Tym razem to Paweł. – Cześć, mamo! Jak zdrowie? – pyta z entuzjazmem, który brzmi jakby był wyuczony. – Wszystko w porządku – odpowiadam krótko. – A u ciebie? – U mnie dobrze, dużo pracy… Słuchaj, muszę kończyć, oddzwonię jutro! – rzuca szybko i rozłącza się.
Zegar na ścianie tyka głośno. Każda minuta ciągnie się w nieskończoność. W kuchni czeka na mnie herbata i samotność. Zastanawiam się, czy dzieci pamiętają o moich urodzinach za tydzień. Czy przyjdą? Czy może tylko zadzwonią? A może nawet tego nie zrobią?
Wieczorem dzwoni Kasia. Najmłodsza zawsze była najbardziej wrażliwa. – Mamusiu, jak się czujesz? – pyta z troską w głosie. – Dobrze, Kasiu… – zaczynam mówić, ale łzy napływają mi do oczu. – Mamo, płaczesz? Co się stało? – Nic… Po prostu… Tęsknię za wami – wyznaję w końcu.
Zapada cisza po drugiej stronie słuchawki. Słyszę tylko jej oddech. – Wiesz, mamo… Ostatnio dużo rozmawiamy z Magdą i Pawłem o… o przyszłości. O tym, co będzie z mieszkaniem…
Czuję zimny dreszcz na plecach. Więc jednak chodzi o to. O spadek.
– Kasiu… Ja jeszcze żyję – mówię cicho.
– Wiem, mamo! Przepraszam… Po prostu chcemy wiedzieć…
Nie słucham dalej. Odkładam słuchawkę i patrzę na zdjęcia dzieci na półce. Uśmiechnięte twarze sprzed lat. Czy naprawdę stałam się dla nich tylko przeszkodą do podziału majątku?
Następnego dnia rano budzi mnie dźwięk domofonu. To sąsiadka, pani Zofia, przynosi mi świeże bułki z piekarni. – Jak się pani trzyma? – pyta z troską.
– Dziękuję, jakoś leci…
– Dzieci dzwonią? – Dzwonią… Codziennie pytają o zdrowie.
Pani Zofia kiwa głową ze zrozumieniem. – Wie pani… Moje też tak dzwoniły przed śmiercią mojego męża. Potem przestali.
W jej oczach widzę ten sam smutek co w moich.
Wieczorem próbuję zadzwonić do Magdy. Nie odbiera. Piszę SMS: „Tęsknię za tobą”. Odpowiedź przychodzi po godzinie: „Mamo, jestem zajęta. Zadzwonię jutro.”
Czuję się jak ciężar dla własnych dzieci. Jakby moje życie było już tylko przeszkodą do ich szczęścia.
W dniu moich urodzin przygotowuję ciasto drożdżowe według starego przepisu mamy. Nakrywam stół dla czterech osób – dla siebie i trójki dzieci. Czekam od rana.
O trzynastej dzwoni domofon. To kurier z kwiatami i kartką: „Sto lat! Kochamy Cię! Magda, Paweł i Kasia.”
Łzy cisną mi się do oczu. Nawet nie przyszli.
Wieczorem dzwoni Magda: – Mamo, przepraszam… Nie daliśmy rady przyjechać… Ale pamiętaliśmy!
– Dziękuję za kwiaty – mówię cicho.
– Mamo… Musimy kiedyś porozmawiać o przyszłości… O mieszkaniu…
Odkładam słuchawkę bez słowa.
Siedzę przy stole w pustym mieszkaniu i myślę: czy naprawdę wszystko sprowadza się do pieniędzy? Czy całe moje życie było tylko inwestycją w cudze szczęście?
Czasem zastanawiam się, czy gdybym była inna – bardziej egoistyczna, mniej poświęcająca się dla innych – dzieci kochałyby mnie bardziej? Czy może wtedy też byłabym dla nich tylko przeszkodą?
Może kiedyś zrozumieją, ile kosztuje samotność matki.
A może to ja powinnam nauczyć się żyć bez oczekiwań?
Czy ktoś jeszcze pamięta o tych wszystkich matkach czekających na telefon od swoich dzieci? Czy naprawdę jesteśmy im potrzebne tylko wtedy, gdy trzeba podzielić majątek?