Nowa mama zainstalowała ukrytą kamerę, by sprawdzić nianię. To, co zobaczyłam, zmieniło wszystko…
— Mamo, nie przesadzasz? — zapytał mnie Paweł, mój mąż, kiedy po raz kolejny sprawdzałam aplikację na telefonie, obserwując obraz z ukrytej kamery w salonie. — Przecież to tylko kilka godzin dziennie. Marta ma świetne referencje.
Zacisnęłam dłonie na kubku z zimną już kawą. — Nie wiem, Paweł. Coś mi nie pasuje. Może to tylko hormony…
Ale to nie były tylko hormony. Od kiedy urodziła się Zosia, moje życie zamieniło się w nieustanny lęk. Każdy dźwięk wydawał mi się podejrzany, każdy cień za oknem — zagrożeniem. Kiedy wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, musiałam zatrudnić nianię. Marta wydawała się idealna: młoda, energiczna studentka pedagogiki, polecona przez sąsiadkę. Ale jej uśmiech był jakby zbyt szeroki, a spojrzenie… nieuchwytne.
Pierwszego dnia, kiedy zostawiłam Zosię pod jej opieką, serce waliło mi jak oszalałe. Przez całą drogę do biura powtarzałam sobie: „To normalne. Każda matka tak ma”. Ale nie każda matka instaluje ukrytą kamerę w pluszowym misiu.
Obraz był niewyraźny, ale dźwięk działał bez zarzutu. Słyszałam śmiech Zosi, gaworzenie Marty i… coś jeszcze. Coś, co nie dawało mi spokoju.
Tego dnia wróciłam wcześniej. Marta siedziała na kanapie z telefonem w ręku, a Zosia leżała na macie obok niej. — Wszystko w porządku? — zapytałam.
— Oczywiście! — odpowiedziała Marta z uśmiechem. — Mała jest cudowna.
Ale kiedy Marta wyszła, od razu pobiegłam do laptopa i zaczęłam przeglądać nagrania. Przez pierwszą godzinę wszystko wydawało się normalne. Marta bawiła się z Zosią, śpiewała jej piosenki. Ale potem…
— Cicho bądź! — usłyszałam nagle szorstki szept Marty. Zosia zaczęła płakać, a Marta podniosła ją gwałtownie z maty. — Przestań już! — syknęła i potrząsnęła moją córką.
Zamarłam. Serce przestało mi bić. Wpatrywałam się w ekran jak zahipnotyzowana. Marta odłożyła Zosię na łóżeczko i wyszła z pokoju, zostawiając ją płaczącą przez kilka minut.
Nie pamiętam nawet, jak wybiegłam z domu. Wpadłam do mieszkania sąsiadki, która poleciła mi Martę.
— Boże, Anka! Widziałam coś strasznego! — krzyczałam przez łzy.
Anka pobladła. — Co się stało?
— Marta… ona… ona szarpnęła Zosię! Krzyczała na nią! Jak mogłaś mi ją polecić?!
Anka zaczęła się tłumaczyć: — U nas była cudowna! Może miała zły dzień…
Ale ja już wiedziałam swoje. Zadzwoniłam do Pawła.
— Wracaj natychmiast do domu! — powiedziałam drżącym głosem.
Wieczorem siedzieliśmy razem przy stole. Paweł oglądał nagranie w milczeniu. Widziałam, jak zaciska pięści.
— Musimy to zgłosić — powiedział cicho.
— Ale co powiemy? Że podglądaliśmy nianię? Że nie ufaliśmy jej od początku?
— To nie ma znaczenia! Najważniejsza jest Zosia!
Następnego dnia zadzwoniłam do Marty i poprosiłam ją o rozmowę.
— O co chodzi? — zapytała z uśmiechem, kiedy przyszła.
— Widziałam wszystko — powiedziałam bez ogródek. — Mamy nagranie.
Marta pobladła. Przez chwilę milczała, potem zaczęła płakać.
— Przepraszam… Ja… Nie radzę sobie ostatnio… Mam problemy w domu…
— To nie jest usprawiedliwienie! — krzyknęłam przez łzy. — To moje dziecko!
Marta wybiegła z mieszkania. Paweł zadzwonił na policję.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak w koszmarze. Wizyty policji, rozmowy z psychologiem dziecięcym, nieprzespane noce. Zosia była niespokojna, płakała przy każdym obcym głosie.
Moja mama powtarzała: — Po co ci była ta praca? Mogłaś zostać z dzieckiem!
A ja czułam się winna wszystkiemu: temu, że zaufałam obcej osobie; temu, że nie zaufałam własnej intuicji; temu, że musiałam wrócić do pracy, bo kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci.
Paweł próbował mnie pocieszać:
— Nie jesteś winna. Chciałaś dla Zosi jak najlepiej.
Ale ja wiedziałam swoje. Każdego dnia patrzyłam na córkę i zastanawiałam się: czy kiedykolwiek jej to wynagrodzę?
W końcu zdecydowaliśmy się na żłobek państwowy. Było ciężko — kolejki, papiery, łzy przy rozstaniach każdego ranka. Ale przynajmniej wiedziałam, że Zosia jest bezpieczna.
Czasem myślę o Marcie. O tym, ile takich historii nigdy nie wychodzi na jaw. Ile matek ufa obcym ludziom tylko dlatego, że nie mają wyboru?
Dziś wiem jedno: nigdy nie przestanę walczyć o bezpieczeństwo mojego dziecka. Nawet jeśli cały świat uzna mnie za przewrażliwioną matkę.
Czy naprawdę można komukolwiek zaufać w dzisiejszych czasach? A może każda z nas powinna słuchać tylko własnego serca?