Mój mąż był zachwycony, że znalazłam pracę na pół etatu. Potem zażądał, żebym płaciła czynsz i kupowała pieluchy.
— Aniu, nie możesz tak dłużej siedzieć w domu. Wiem, że Zosia jest jeszcze mała, ale musimy jakoś sobie radzić — powiedział Michał, patrząc na mnie znad kubka kawy. Jego głos był spokojny, ale wyczuwałam w nim nutę zniecierpliwienia. Była ósma rano, a ja po raz kolejny nie spałam całą noc. Zosia płakała przez kolki, a ja czułam się jak cień samej siebie.
Nie chciałam być ciężarem. Przed ciążą pracowałam w bibliotece miejskiej, kochałam tę pracę, ludzi, zapach starych książek. Ale po urodzeniu Zosi wszystko się zmieniło. Michał zarabiał dobrze — przynajmniej tak mi się wydawało. Jego premie zawsze ratowały nasz budżet pod koniec miesiąca. Jednak od kilku miesięcy coś się zmieniło. Premii nie było, a Michał coraz częściej wracał do domu rozdrażniony.
— Znalazłam ogłoszenie — powiedziałam nieśmiało pewnego wieczoru. — W przedszkolu szukają pomocy nauczyciela na pół etatu. Może spróbuję?
Michał rozpromienił się jak dziecko. — To świetny pomysł! Będziesz miała swoje pieniądze, a ja trochę odetchnę.
Nie wiedziałam wtedy, że to „odetchnienie” oznacza dla niego coś zupełnie innego niż dla mnie.
Pierwsze tygodnie były trudne. Zosia zostawała z moją mamą, która mieszkała dwie ulice dalej. Praca w przedszkolu była wyczerpująca, dzieci hałasowały, a ja tęskniłam za spokojem biblioteki. Ale cieszyłam się z każdej wypłaty — choć niewielkiej, była moja.
Pewnego dnia Michał wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Siedziałam przy stole z kalkulatorem i próbowałam ogarnąć rachunki.
— Aniu — zaczął poważnie — skoro już pracujesz, to może podzielimy się wydatkami? Wiesz… czynsz, rachunki, pieluchy dla Zosi…
Zatkało mnie. — Ale przecież zarabiam tylko połowę tego co ty…
Wzruszył ramionami. — Każda złotówka się liczy. Ja już nie wyrabiam.
Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, ale tylko spuściłam głowę i zaczęłam liczyć od nowa.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Michał przestał kupować pieluchy i mleko dla Zosi. Gdy pytałam go o pieniądze na zakupy, odpowiadał: — Przecież masz swoją wypłatę.
Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi. O to, kto kupił chleb, kto zapłacił za prąd. Michał coraz częściej wychodził z domu wieczorami pod pretekstem „spotkań służbowych”. Ja zostawałam sama z dzieckiem i narastającym poczuciem winy.
Pewnej nocy Zosia dostała gorączki. Byłam przerażona — nie miałam pieniędzy na prywatną wizytę u lekarza, a Michała nie było w domu. Zadzwoniłam do niego z płaczem.
— Nie mogę teraz rozmawiać! — warknął do słuchawki i rozłączył się.
Siedziałam na podłodze w kuchni i płakałam razem z córką. Czułam się zupełnie sama.
Następnego dnia rano przyszła moja mama. Zobaczyła moje czerwone oczy i bez słowa przytuliła mnie mocno.
— Aniu, nie możesz tak żyć — powiedziała cicho. — Michał powinien ci pomagać, a nie dokładać zmartwień.
Wiedziałam, że ma rację. Ale co miałam zrobić? Rozwód? Samotne macierzyństwo? Bałam się tego bardziej niż czegokolwiek innego.
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Michał coraz częściej znikał z domu, a ja zaczęłam podejrzewać go o romans. Znalazłam w jego kurtce paragon z drogiej restauracji i rachunek za hotel w centrum Warszawy.
Kiedy go o to zapytałam, wybuchł:
— Ty zawsze musisz coś podejrzewać! Może lepiej zajmij się sobą i dzieckiem!
Nie spałam całą noc. Myślałam o tym, jak bardzo się zmienił. Gdzie był ten czuły mężczyzna, który tulił mnie do snu i obiecywał wspólne życie na dobre i na złe?
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Dzieci były coraz bardziej nieznośne, a ja coraz mniej cierpliwa. Dyrektorka wezwała mnie na rozmowę.
— Aniu, widzę że coś jest nie tak… Jeśli potrzebujesz wolnego albo pomocy…
Zawstydziłam się własnej słabości.
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Michałowi wszystko:
— Nie dam rady tak żyć! Potrzebuję wsparcia, nie tylko pieniędzy!
Spojrzał na mnie obojętnie.
— Każdy ma swoje problemy.
Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na śpiącą Zosię. Myślę o tym, ile jeszcze jestem w stanie znieść dla niej i dla siebie. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a rodziną? Czy kobieta zawsze musi być silna i wszystko znosić w milczeniu?
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy nie poszła do pracy, wszystko wyglądałoby inaczej? A może to właśnie ta decyzja pokazała mi prawdę o naszym małżeństwie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?