Dwa Małżeństwa, Jedno Serce: Opowieść o Pragnieniu Bycia Królową
— Nie rozumiesz mnie, Michał! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Nigdy nie rozumiałeś!
Stał w kuchni, oparty o blat, z tą swoją wiecznie obojętną miną. W jego oczach nie było już ani cienia czułości. Tylko zmęczenie. Może nawet pogarda? Sama już nie wiem. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że jestem zupełnie sama, choć przecież miałam męża. Drugiego już męża.
Mam na imię Emilia. Wychowałam się w niewielkim miasteczku pod Poznaniem. Moja mama zawsze powtarzała: „Emilko, zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Nie pozwól nikomu traktować się byle jak.” Wierzyłam jej. Może za bardzo?
Pierwszy raz zakochałam się na studiach. Adam był przystojny, ambitny, miał plany na przyszłość. Był moim księciem z bajki. Przynajmniej tak mi się wydawało. Oświadczył mi się po roku znajomości, a ja byłam pewna, że to właśnie TO. Ślub był skromny, ale piękny. Mama płakała ze wzruszenia, tata był dumny. Ja czułam się jak królowa balu.
Szybko jednak okazało się, że życie to nie bajka. Adam wracał późno z pracy, coraz częściej milczał przy kolacji. Kiedy próbowałam rozmawiać o uczuciach, przewracał oczami. „Emilia, nie przesadzaj. Nie jesteśmy już nastolatkami.” Chciałam czuć się wyjątkowa, adorowana, doceniana. On tego nie rozumiał. Z czasem zaczęliśmy się oddalać.
Najgorszy był moment, gdy dowiedziałam się, że nie mogę mieć dzieci. Lekarz powiedział to tak sucho, jakby mówił o pogodzie: „Pani Emilio, szanse są minimalne.” Adam milczał przez całą drogę do domu. Potem przez kilka tygodni spał na kanapie. W końcu powiedział: „Chyba nie tego chciałem od życia.”
Rozwód był formalnością. Mama była wściekła: „Nie walczyłaś! Trzeba było próbować!” Ale ja już wtedy wiedziałam, że Adam nigdy nie traktował mnie jak królowej. Byłam dla niego wygodą, dodatkiem do życia.
Po rozwodzie długo nie mogłam się pozbierać. Pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego i codziennie patrzyłam na dzieci innych ludzi. Czułam pustkę i żal. Czasem wydawało mi się, że wszyscy wokół mają to, czego ja nigdy nie będę miała.
Michała poznałam przypadkiem — na weselu kuzynki. Był starszy ode mnie o dziesięć lat, rozwiedziony, bez dzieci. Od początku był bardzo praktyczny: „Emilio, nie obiecuję ci fajerwerków, ale mogę ci dać stabilizację.” Po Adamie wydawało mi się to nawet atrakcyjne.
Ślub był cichy, bez wielkich emocji. Michał był dobrym człowiekiem — pomagał w domu, gotował obiady w niedzielę, czasem kupił mi kwiaty bez okazji. Ale nigdy nie patrzył na mnie tak, jak chciałam być widziana. Nigdy nie powiedział: „Jesteś dla mnie najważniejsza.”
Z czasem zaczęły się kłótnie o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto zapomni zapłacić rachunek za prąd. Michał coraz częściej zamykał się w swoim świecie — praca, telewizor, piwo z kolegami w piątek wieczorem. Ja siedziałam sama w salonie i patrzyłam na nasze wspólne zdjęcia ze ślubu. Na każdym z nich uśmiecham się szeroko — ale dziś wiem, że to był uśmiech na pokaz.
Czasem wracałam myślami do dzieciństwa. Do tych wszystkich bajek o księżniczkach i książętach na białych koniach. Czy to one mnie tak skrzywdziły? Czy to przez nie uwierzyłam, że zasługuję na coś więcej niż zwykłe życie?
Pewnego wieczoru Michał wrócił późno i nawet nie spojrzał mi w oczy.
— Coś się stało? — zapytałam cicho.
— Nic — burknął i poszedł do łazienki.
Zostałam sama przy stole z niedojedzoną kolacją i poczułam narastającą wściekłość.
— Dlaczego nie możesz być inny? Dlaczego nie możesz mnie kochać tak… naprawdę? — wyszeptałam do pustego pokoju.
Następnego dnia zadzwoniła mama.
— Emilko, może przyjedziesz na weekend? Upiekę twoje ulubione ciasto.
— Mamo… — głos mi zadrżał — czy ja naprawdę zasługuję na szczęście?
— Każdy zasługuje — odpowiedziała bez wahania — ale szczęście trzeba sobie wypracować.
Nie wiem już sama, czy to ja jestem problemem. Może za dużo wymagam? Może nikt nie jest w stanie traktować mnie jak królowej? A może po prostu życie to nie bajka i trzeba nauczyć się kochać zwyczajność?
Czasem patrzę na Michała i zastanawiam się: czy on też jest nieszczęśliwy? Czy oboje tkwimy w tym małżeństwie tylko dlatego, że boimy się samotności?
Dziś wiem jedno: żadne z moich małżeństw nie dało mi tego, czego pragnęłam najbardziej — poczucia bycia wyjątkową i kochaną bezwarunkowo. Może to nierealne marzenie? Może powinnam nauczyć się kochać siebie?
A wy? Czy też czasem czujecie się samotni wśród ludzi? Czy naprawdę można być szczęśliwym bez bajkowej miłości?