Każdy Grosz Liczył Się Dla Mamy, Ale Ja Zapłaciłem Za To Najwyższą Cenę

— Nie, Bartku, nie kupimy tego jogurtu. Jest za drogi. — Głos mamy był stanowczy, a jej wzrok nie znosił sprzeciwu. Stałem przy lodówce w Biedronce, ściskając w dłoni kolorowy kubeczek z reklamą ulubionego bohatera z bajki. Miałem wtedy siedem lat i nie rozumiałem jeszcze, dlaczego wszystko, co ładne i pachnące, jest dla mnie niedostępne. — Ale mamo, wszyscy w klasie mają takie… — próbowałem jeszcze raz, ale mama już odwracała się do kasy, z koszykiem pełnym najtańszego mleka, kaszy i chleba z przeceny.

Tak wyglądało całe moje dzieciństwo. Każda złotówka była oglądana z każdej strony, zanim została wydana. Mama powtarzała: „Musimy oszczędzać, Bartek. Nie stać nas na luksusy.” Ale dla mnie luksusem był nowy zeszyt bez zagiętych rogów albo ciepły sweter, który nie pachniał naftaliną po starszym kuzynie. W szkole zawsze czułem się inny. Dzieci śmiały się z moich butów — za dużych o dwa rozmiary, bo „przecież jeszcze urośniesz”. Na wycieczki klasowe nie jeździłem nigdy. Mama mówiła, że to strata pieniędzy i lepiej je odłożyć na czarną godzinę.

Najgorsze były święta. Kiedy koledzy opowiadali o prezentach pod choinką, ja udawałem, że też coś dostałem, choć w rzeczywistości pod naszym drzewkiem leżały tylko mandarynki i czekolada z promocji. Mama była dumna ze swojej zaradności. Często słyszałem: „Gdyby nie ja, już dawno byśmy nie mieli co jeść.” Ale ja czułem tylko wstyd i żal. Zazdrościłem innym dzieciom normalności — tego, że mogą poprosić o lody czy nowe kredki i nie usłyszeć w odpowiedzi wykładu o biedzie.

Ojca nie pamiętam prawie wcale. Odszedł, gdy miałem cztery lata. Mama nigdy nie mówiła o nim dobrze — twierdziła, że był lekkomyślny i przez niego musiała nauczyć się liczyć każdy grosz. Może dlatego była taka surowa? Może bała się, że jeśli pozwoli sobie na chwilę słabości, wszystko się rozpadnie? Ale ja tego wtedy nie rozumiałem.

Pamiętam jeden szczególny dzień — miałem wtedy dwanaście lat. W szkole organizowano konkurs plastyczny. Bardzo chciałem wziąć udział, ale potrzebowałem farb i bloków rysunkowych. Wiedziałem już wtedy, że nie warto prosić mamę o pieniądze na takie rzeczy. Ale tym razem zebrałem się na odwagę. — Mamo, mogę dostać dwadzieścia złotych na farby? — zapytałem cicho przy kolacji. Mama spojrzała na mnie tak, jakby właśnie poprosiłem ją o samochód. — Bartek, czy ty wiesz ile to jest pieniędzy? Za to można kupić obiad na dwa dni! Nie stać nas na takie fanaberie! — Jej głos był zimny jak lód.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez całą noc płakałem w poduszkę, a rano poszedłem do szkoły bez słowa. Tam nauczycielka zapytała mnie, dlaczego nie przyniosłem pracy konkursowej. Skłamałem, że zapomniałem. Widziałem w jej oczach współczucie i coś jeszcze — może rozczarowanie? Od tamtej pory coraz częściej zamykałem się w sobie.

Lata mijały, a ja dorastałem w cieniu oszczędności mojej matki. Każda decyzja była podporządkowana temu, by wydać jak najmniej. Nawet kiedy dostałem się na studia do Warszawy i wyprowadziłem się z domu, mama dzwoniła codziennie: „Nie wydawaj za dużo na jedzenie! Gotuj sam! Nie kupuj kawy na mieście!” Czułem się jak więzień jej lęków.

Na studiach poznałem Magdę. Była zupełnym przeciwieństwem mojej mamy — spontaniczna, radosna, potrafiła cieszyć się drobiazgami. To ona po raz pierwszy zabrała mnie do kawiarni i kupiła mi ciastko bez okazji. Siedziałem wtedy spięty i nieswojo — miałem wyrzuty sumienia, że wydaję pieniądze na coś tak zbędnego. Magda śmiała się: „Bartek, życie jest za krótkie na wieczne oszczędzanie!”

Z czasem zacząłem dostrzegać, jak bardzo dzieciństwo wpłynęło na moje dorosłe życie. Bałem się wydawać pieniądze nawet wtedy, gdy już je miałem. Każdy zakup analizowałem godzinami. W sklepie porównywałem ceny makaronu co do grosza. Gdy Magda zaproponowała wspólne wakacje nad morzem, dostałem ataku paniki: „A co jeśli zabraknie nam pieniędzy? A jeśli coś się stanie?”

W końcu Magda powiedziała mi prosto w oczy: „Bartek, ty ciągle żyjesz tak, jakby jutro miało być gorzej niż dziś. Ale przecież już nie musisz.”

Te słowa mną wstrząsnęły. Zacząłem chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy powiedziałem głośno: „Czuję żal do mamy. Czuję złość.” Psycholog tłumaczył mi, że mama robiła co mogła — że jej lęk przed biedą był silniejszy niż wszystko inne. Ale czy to wystarczy jako usprawiedliwienie?

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Staram się być innym ojcem dla mojego syna niż mój ojciec był dla mnie — i innym rodzicem niż moja mama dla mnie była. Pozwalam sobie czasem na drobne przyjemności i uczę syna radości z małych rzeczy. Ale wciąż we mnie siedzi ten głos: „Nie wydawaj za dużo! Oszczędzaj!”

Czasem dzwonię do mamy i rozmawiamy o codziennych sprawach. Ona nadal liczy każdy grosz i pyta mnie: „Czy odkładasz coś na czarną godzinę?” Odpowiadam wymijająco.

Zastanawiam się często: czy można wybaczyć przeszłość? Czy da się przerwać łańcuch lęku przed biedą? I czy kiedykolwiek poczuję się naprawdę wolny od tego wszystkiego?

Może każdy z nas płaci swoją cenę za cudze decyzje? Jak myślicie?