W autobusie, gdzie wszystko się zaczęło: Opowieść o wyborach, które zmieniają życie

Już od pierwszej chwili wiedziałam, że ten dzień będzie inny. Stałam w autobusie linii 132, ściskana przez tłum, z ciężką torbą na ramieniu i głową pełną myśli o pracy, która mnie wykańczała. Byłam po dwunastogodzinnej zmianie na oddziale ratunkowym w szpitalu w Łodzi i marzyłam tylko o tym, by usiąść. Nagle poczułam, jak ktoś delikatnie dotyka mojego łokcia.

– Proszę, niech pani usiądzie – usłyszałam głos mężczyzny. Spojrzałam na niego – wysoki, ciemne włosy, zmęczone oczy. Uśmiechnął się lekko, jakby chciał powiedzieć: „Wiem, co to znaczy być zmęczonym”.

Usiadłam z wdzięcznością, a on stanął obok mnie, trzymając się poręczy. Przez chwilę milczeliśmy, ale napięcie między nami było niemal namacalne. W końcu odezwał się pierwszy:

– Pracuje pani w szpitalu? – zapytał, wskazując na moją plakietkę.

– Tak. Jestem pielęgniarką. Dziś miałam wyjątkowo ciężki dyżur – odpowiedziałam, czując jak głos mi drży.

– Ja jestem Michał – przedstawił się. – Pracuję jako kierowca ciężarówki. Czasem mam wrażenie, że żyję tylko od kursu do kursu.

Uśmiechnęłam się smutno. – Ja od dyżuru do dyżuru.

Tak zaczęła się nasza rozmowa. Z każdą kolejną stacją czułam, jak opada ze mnie zmęczenie. Michał opowiadał o swojej pracy, o tym, jak trudno jest mu utrzymać kontakt z rodziną – żona zostawiła go dwa lata temu, zabierając córkę do Gdańska. Ja mówiłam o swojej matce, która od śmierci taty mieszkała ze mną i coraz częściej wymagała opieki.

– Czasem mam wrażenie, że jestem dla niej tylko pielęgniarką – wyznałam cicho.

Michał spojrzał na mnie uważnie. – A dla siebie kim jesteś?

To pytanie utkwiło mi w głowie na długo po tym, jak wysiadłam z autobusu. Jeszcze tego samego wieczoru napisał do mnie SMS-a: „Dziękuję za rozmowę. Może spotkamy się na kawie?”

Zgodziłam się bez wahania. Potrzebowałam kogoś, kto rozumie zmęczenie i samotność.

Nasze spotkania stały się moją odskocznią od codzienności. Chodziliśmy na spacery po parku Źródliska, piliśmy kawę w małych kawiarniach na Piotrkowskiej. Michał był czuły i uważny, potrafił słuchać. Po raz pierwszy od lat poczułam się ważna.

Ale życie nie jest bajką. Moja mama nie akceptowała Michała od samego początku.

– Kierowca ciężarówki? – prychnęła pewnego wieczoru. – Ty zasługujesz na kogoś lepszego! On nawet nie ma własnego mieszkania!

– Mamo, to nie jest ważne – próbowałam tłumaczyć. – On jest dobrym człowiekiem.

– Dobry człowiek nie wystarczy! – krzyknęła. – Potrzebujesz stabilizacji!

Te słowa bolały bardziej niż chciałam przyznać. Michał czuł dystans mojej matki i coraz częściej unikał spotkań w moim domu.

Pewnego dnia przyprowadziłam go jednak na obiad. Mama była chłodna i oficjalna.

– A pan to skąd pochodzi? – zapytała z wyraźnym dystansem.

– Z Tomaszowa Mazowieckiego – odpowiedział spokojnie Michał.

– I co pan zamierza dalej robić? Całe życie jeździć po Polsce?

Michał spojrzał na mnie bezradnie. Widziałam w jego oczach ból i upokorzenie.

Po obiedzie wyszliśmy na balkon.

– Przepraszam cię za nią – szepnęłam.

– Nie musisz przepraszać za swoją rodzinę – odpowiedział cicho. – Ale nie wiem, czy dam radę tak żyć.

Wiedziałam, że coś się zmienia. Michał coraz częściej wyjeżdżał w długie trasy, a ja zostawałam sama z mamą i jej pretensjami.

Pewnego wieczoru mama upadła w łazience i złamała biodro. Musiałam wziąć urlop bezpłatny, by się nią opiekować. Michał dzwonił codziennie, ale nie mógł być przy mnie fizycznie.

Wtedy pojawiła się moja siostra Agata z Warszawy. Przyjechała niby pomóc, ale od razu zaczęła krytykować wszystko: mój dom, moje życie, mój związek.

– Ty zawsze wybierasz najtrudniejszą drogę – powiedziała któregoś dnia. – Po co ci ten Michał? Przecież możesz znaleźć kogoś lepszego!

– A może to ty zawsze uciekasz przed problemami? – odpowiedziałam ostro.

Agata obraziła się i wróciła do Warszawy po tygodniu.

Zostałam sama z mamą i jej chorobą. Michał próbował mnie wspierać na odległość, ale czułam coraz większą pustkę między nami.

Któregoś dnia zadzwonił do mnie późno w nocy.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął niepewnie. – Dostałem propozycję pracy za granicą. W Niemczech. Lepsze pieniądze…

Zamarłam.

– I co zamierzasz?

– Chciałem cię zapytać… Może pojechałabyś ze mną? Zaczniemy wszystko od nowa?

Serce waliło mi jak oszalałe. Mama była po operacji, potrzebowała mnie bardziej niż kiedykolwiek. Ale ja… ja chciałam żyć dla siebie.

Przez całą noc nie spałam. Rano mama spojrzała na mnie uważnie.

– Wyjedziesz z nim? – zapytała bez ogródek.

– Nie wiem…

– Jeśli wyjedziesz, już nigdy tu nie wracaj – powiedziała zimno.

Poczułam się jak dziecko postawione pod ścianą.

Następnego dnia spotkałam się z Michałem na dworcu Fabrycznym. Stał z walizką i patrzył na mnie z nadzieją.

– Jadę dziś wieczorem – powiedział cicho. – Jeśli chcesz…

Patrzyliśmy sobie w oczy przez długą chwilę. W końcu pokręciłam głową.

– Nie mogę… Przepraszam…

Michał przytulił mnie mocno i odszedł bez słowa.

Wróciłam do pustego mieszkania i do matki, która udawała obojętność, ale widziałam łzy w jej oczach.

Minęły miesiące. Michał pisał czasem krótkie wiadomości z Niemiec: „Tęsknię”, „Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa”. Ja żyłam dalej – praca, dom, mama…

Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym, jeśli trzeba poświęcić siebie dla innych? Czy wybór między rodziną a własnym życiem zawsze musi boleć? A może są tacy ludzie jak ja – którzy nigdy nie potrafią wybrać siebie?