Wszystko Zaczęło się od Jednego Telefonu: Historia Marty i Jej Rodziny
Telefon zadzwonił o drugiej w nocy. Zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak młot. – Marta, musisz przyjechać. Mama jest w szpitalu – głos mojej młodszej siostry, Pauliny, był roztrzęsiony. Nie pytałam o szczegóły. W ciągu pięciu minut byłam ubrana i już zamawiałam taksówkę na dworzec PKP. Warszawa spała, a ja czułam, jakby świat się kończył.
W pociągu do Gdańska nie mogłam zasnąć. Myśli kotłowały mi się w głowie: co z mamą? Czy Paulina przesadza? Przecież mama zawsze była silna. Ale przecież od miesięcy narzekała na serce… I jeszcze tata – czy on w ogóle wie? Odkąd wyprowadził się do tej swojej nowej żony, kontakt był sporadyczny.
Na peronie czekała na mnie Paulina. Wyglądała na starszą o dziesięć lat – podkrążone oczy, włosy w nieładzie. – Jest źle – powiedziała tylko i ruszyłyśmy do szpitala. W drodze milczałyśmy. Czułam, jak narasta we mnie napięcie. Przecież nie rozmawiałyśmy normalnie od miesięcy, odkąd pokłóciłyśmy się o pieniądze po śmierci babci.
Mama leżała na OIOM-ie, podłączona do aparatury. Lekarz był rzeczowy: zawał, stan ciężki, najbliższe godziny zdecydują. Usiadłam przy łóżku i patrzyłam na jej twarz – tak znajomą, a teraz obcą przez rurki i plastry. Paulina wyszła zadzwonić do taty. Zostałam sama z mamą i własnym żalem.
– Mamo… – szepnęłam. – Przepraszam za wszystko.
Nie wiem, czy mnie słyszała. Ale wtedy poczułam, jak wraca do mnie cały bagaż rodzinnych konfliktów: kłótnie o mieszkanie po babci, o to, kto więcej pomagał mamie, kto był lepszą córką. Paulina zawsze była tą młodszą, tą „delikatną” – ja musiałam być silna.
Po kilku godzinach mama odzyskała przytomność. Lekarz pozwolił nam wejść na chwilę.
– Dziewczynki… – wyszeptała słabo. – Nie kłóćcie się już… Proszę.
Paulina spojrzała na mnie z wyrzutem.
– To ty zaczęłaś – syknęła cicho.
– Ja? Ty przecież… – zaczęłam, ale mama uniosła rękę.
– Dość! – jej głos był słaby, ale stanowczy. – Nie chcę tego słuchać.
Wyszłyśmy na korytarz. Przez chwilę stałyśmy w milczeniu.
– Musimy się dogadać – powiedziałam w końcu. – Mama nie może się denerwować.
Paulina wzruszyła ramionami.
– Łatwo ci mówić. Ty masz pracę w Warszawie, mieszkanie po babci. Ja zostałam tu z mamą i wszystkim na głowie.
– Myślisz, że mi było łatwo? – poczułam, jak narasta we mnie złość. – Musiałam wszystko ogarnąć sama po rozwodzie! A ty tylko narzekasz!
– Bo ty zawsze musisz być lepsza! – krzyknęła Paulina i rozpłakała się.
Ludzie patrzyli na nas z ukosa. Zawstydzona odwróciłam wzrok.
Wróciłyśmy do domu mamy, żeby przynieść jej rzeczy do szpitala. W kuchni nadal stał kubek po jej wieczornej herbacie. Na stole leżały rachunki i kartka z listą zakupów: „Mleko, chleb, jabłka”. Poczułam gulę w gardle.
– Pamiętasz, jak mama piekła szarlotkę? – zapytałam cicho.
Paulina skinęła głową.
– Zawsze dawała za dużo cynamonu… Ale i tak była najlepsza na świecie.
Usiadłyśmy przy stole jak za dawnych lat. Przez chwilę milczałyśmy.
– Przepraszam – powiedziałam nagle. – Za wszystko. Za to, że cię zostawiłam z mamą samą po śmierci babci… Za to, że myślałam tylko o sobie.
Paulina otarła łzy.
– Ja też przepraszam. Było mi ciężko… Ale nie powinnam była cię obwiniać za wszystko.
Objęłyśmy się nieporadnie. Poczułam ulgę – pierwszy raz od miesięcy.
Następnego dnia tata przyszedł do szpitala z nową żoną, Grażyną. Atmosfera zgęstniała jak mleko przed zwarzeniem.
– Jak ona się czuje? – zapytał tata bez przekonania.
– Lepiej – odpowiedziała Paulina chłodno.
Grażyna uśmiechnęła się sztucznie.
– Może trzeba by pomyśleć o opiekunce? Przecież wy macie swoje życie…
Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Poradzimy sobie – powiedziałam ostro.
Tata spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Marta, nie bądź taka uparta. Nie możesz wszystkiego robić sama.
Paulina wtrąciła się:
– A może ty byś coś zrobił? Przecież to twoja żona!
Grażyna chrząknęła znacząco.
– Andrzej ma swoje lata… Nie może się przemęczać.
Poczułam wściekłość i bezsilność jednocześnie. Tata zawsze był mistrzem unikania odpowiedzialności. Odkąd odszedł do Grażyny, mama została sama ze wszystkim: domem, rachunkami, chorobą.
Po wyjściu ze szpitala mama zamieszkała ze mną w Warszawie na kilka tygodni rekonwalescencji. Paulina została w Gdańsku z mężem i dwójką dzieci. Codzienność była trudna: mama była rozdrażniona, ja zmęczona pracą i opieką nad nią. Często wybuchały między nami kłótnie o drobiazgi: o to, że nie kupiłam jej ulubionego chleba, że nie posprzątałam kuchni tak dokładnie jak ona lubiła.
Pewnego wieczoru mama wybuchła płaczem:
– Po co mnie tu trzymałaś? Lepiej by mi było u siebie!
Usiadłam obok niej na kanapie.
– Mamo… Staram się jak mogę…
– Wiem… Ale ja już nie mam siły żyć tak jak dawniej…
Objęłam ją mocno i płakałyśmy razem długo w ciszy.
Po kilku tygodniach mama wróciła do Gdańska. Paulina zadzwoniła do mnie wieczorem:
– Wiesz… Mama mówiła mi dziś coś ważnego. Że jesteśmy jej największym szczęściem i największym bólem jednocześnie.
Zamilkłyśmy obie na chwilę.
– Może czas przestać walczyć o rację i zacząć walczyć o siebie nawzajem? – zapytałam cicho.
Paulina westchnęła:
– Chciałabym… Ale czasem mam wrażenie, że już za dużo złego między nami padło…
Patrzyłam przez okno na światła miasta i myślałam o tym wszystkim, co nas podzieliło: pieniądze po babci, rozwód rodziców, żal do taty… I nagle dotarło do mnie, że życie jest za krótkie na pielęgnowanie urazów.
Dziś mija rok od tamtej nocy z telefonem od Pauliny. Mama żyje, choć jest słabsza niż dawniej. Z Pauliną rozmawiamy częściej – czasem nawet śmiejemy się razem przez telefon jak kiedyś. Tata rzadko dzwoni; Grażyna nie chce mieć ze mną kontaktu. Ale ja już nie czuję tej pustki co kiedyś.
Czasami zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć rodzinie wszystko? Czy są rzeczy niewybaczalne? A może najważniejsze jest to, by próbować jeszcze raz – nawet jeśli serce pękało już sto razy?