Zbudowaliśmy letniskowy domek dla wnuków, a teraz córka nie chce ich przywozić
— Mamo, nie wiem, czy to dobry pomysł… — głos Kasi drżał po drugiej stronie słuchawki. Stałam w kuchni, patrząc przez okno na huśtawki, które z mężem własnoręcznie zamontowaliśmy w ogrodzie. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy, a ja czułam, jak serce ściska mi się z niepokoju.
— Kasiu, przecież dzieci tak się cieszyły w zeszłym roku! — próbowałam przekonać córkę, choć sama nie rozumiałam, dlaczego od miesięcy unika rozmów o przyjeździe do naszego domku pod Radomiem. — Zrobiliśmy wszystko, żeby im się tu podobało. Nawet ten domek budowaliśmy z myślą o nich!
— Mamo… — westchnęła ciężko. — To nie takie proste.
Zamilkłam. Przez chwilę słyszałam tylko jej oddech i cichy szum ulicy w tle. Przypomniałam sobie zeszłoroczne lato: śmiech wnuków, ich bose stopy na trawie, wieczorne ogniska i opowieści pod gwiazdami. Byłam pewna, że daliśmy im wszystko, co najlepsze. A jednak coś poszło nie tak.
Położyłam słuchawkę i usiadłam przy stole. Mąż, Andrzej, wszedł do kuchni z naręczem drewna na kominek.
— Znowu rozmawiałaś z Kasią? — zapytał cicho.
Pokiwałam głową. — Nie chce przyjechać. Nie rozumiem tego.
Andrzej westchnął i usiadł naprzeciwko mnie. — Może powinniśmy jej dać trochę czasu? Może coś się stało?
Ale ja nie chciałam czekać. Chciałam wiedzieć, co zrobiliśmy źle.
Wieczorem zadzwoniłam jeszcze raz. Tym razem odebrała wnuczka, Zosia.
— Babciu! — krzyknęła radośnie. — Kiedy przyjedziemy do was?
Łzy napłynęły mi do oczu. — To mama musi zdecydować, kochanie…
W tle usłyszałam głos Kasi:
— Zosiu, oddaj telefon.
— Kasiu, proszę… powiedz mi szczerze. Co się stało? Dlaczego nie chcecie przyjechać?
Przez chwilę była cisza.
— Mamo… boję się, że dzieciom stanie się krzywda — powiedziała w końcu cicho. — W zeszłym roku…
— Co się stało w zeszłym roku? — przerwałam jej zaniepokojona.
— Pamiętasz ten dzień, kiedy Zosia spadła z huśtawki? Miała rozciętą nogę i płakała przez pół dnia. A ty powiedziałaś, że „dzieci muszą się hartować” i nie chciałaś jechać do lekarza…
Zamarłam. Przypomniałam sobie tamten dzień: Zosia rzeczywiście przewróciła się na huśtawce, ale rana wydawała mi się niewielka. Przetarłam ją wodą utlenioną i przykleiłam plasterek. Myślałam, że to wystarczy.
— Kasiu… przecież nic poważnego się nie stało…
— Dla ciebie może nie — przerwała mi córka. — Ale dla mnie to było ważne. Bałam się o nią. A ty… ty zawsze bagatelizujesz moje obawy.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa na uczucia własnej córki?
— Przepraszam… — wyszeptałam bezradnie.
— Mamo, ja wiem, że chcesz dobrze. Ale ja też chcę dobrze dla moich dzieci. I czasem mam wrażenie, że nie szanujesz moich decyzji jako matki.
Po tej rozmowie długo siedziałam w milczeniu. Andrzej próbował mnie pocieszyć:
— Może przesadza… Dzieci zawsze się przewracają.
Ale ja wiedziałam już, że problem jest głębszy. To nie chodziło tylko o rozciętą nogę czy huśtawkę. Chodziło o coś więcej — o to, że nie potrafiłyśmy z Kasią znaleźć wspólnego języka jako matka i córka.
Przez kolejne tygodnie próbowałam naprawić nasze relacje. Wysyłałam zdjęcia domku, pisałam wiadomości do wnuków, proponowałam różne terminy przyjazdu. Ale Kasia zawsze miała wymówkę: praca, szkoła dzieci, choroba.
W końcu pewnego dnia postanowiłam pojechać do Warszawy i porozmawiać z nią twarzą w twarz.
Kasia otworzyła drzwi zaskoczona moją wizytą.
— Mamo? Co ty tu robisz?
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Usiadłyśmy w jej kuchni przy herbacie. Przez chwilę milczałyśmy obie.
— Kasiu… ja naprawdę chciałam dobrze — zaczęłam niepewnie. — Chciałam dać wam miejsce do odpoczynku, żebyście mogli być razem…
Córka spuściła wzrok.
— Wiem, mamo. Ale czasem mam wrażenie, że chcesz nas zatrzymać na siłę. Że nie widzisz, jak bardzo się zmieniliśmy…
Popatrzyłam na nią uważnie. Miała podkrążone oczy i zmęczoną twarz. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: moja córka dorosła i ma własne życie, własne lęki i odpowiedzialności.
— Boję się o dzieci — powiedziała cicho Kasia. — Boję się też o naszą relację. Nie chcę kłótni ani pretensji…
Objęłam ją delikatnie.
— Kocham cię, Kasiu. I chcę być częścią waszego życia… Ale muszę nauczyć się słuchać cię lepiej.
Wyszłam od niej z ciężkim sercem, ale też z nadzieją. Może jeszcze kiedyś wrócą do naszego domku nad jeziorem? Może nauczymy się rozmawiać bez żalu?
Czasem patrzę przez okno na puste huśtawki i pytam siebie: czy można naprawić to, co pękło między matką a córką? Czy wystarczy miłości i cierpliwości, by znów być rodziną? Co wy byście zrobili na moim miejscu?