„Czy naprawdę jestem tu sama?” – Historia Marty, która walczy o sprawiedliwość w swoim domu
– Znowu nie ma czystych koszul? – głos Pawła odbija się echem po kuchni, gdzie właśnie próbuję nakarmić Antka kaszką, a Zosia ciągnie mnie za rękaw, bo chce, żebym przeczytała jej książeczkę. Czuję, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Odkładam łyżeczkę i patrzę na męża, który stoi w drzwiach z miną obrażonego dziecka.
– Paweł, czy ty naprawdę nie widzisz, ile mam na głowie? – pytam cicho, żeby nie obudzić w dzieciach niepokoju. – Pracuję tak samo jak ty. Po pracy odbieram dzieci z przedszkola, robię zakupy, gotuję, sprzątam…
– No ale przecież ja też pracuję! – przerywa mi, jakby to miało zamknąć temat. – Po pracy jestem zmęczony. Potrzebuję chwili dla siebie.
Chwila dla siebie. Jakby to było coś oczywistego. Kiedy ostatni raz miałam chwilę dla siebie? Nie pamiętam. Może wtedy, gdy jeszcze nie było dzieci i mogliśmy razem wyjść do kina albo po prostu poleżeć na kanapie bez poczucia winy. Teraz każda minuta mojego dnia jest zaplanowana co do sekundy.
Wieczorem, kiedy dzieci w końcu zasypiają, siadam na łóżku i patrzę w lustro. Widzę zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami i włosami związanymi w niedbały koczek. To nie ta Marta sprzed kilku lat – pełna energii, z marzeniami i planami. Teraz czuję się jak cień samej siebie.
Próbowałam rozmawiać z Pawłem wiele razy. Za każdym razem kończyło się podobnie: on twierdził, że przesadzam, że przecież „tak zawsze było”, że jego mama też wszystko robiła sama i jakoś dawała radę. Ale ja nie chcę być jak jego mama. Chcę być partnerką, a nie służącą.
Pewnego dnia wracam z pracy później niż zwykle. Wchodzę do domu i widzę totalny chaos: zabawki porozrzucane po całym salonie, brudne naczynia piętrzą się w zlewie, a dzieci biegają w piżamach mimo że jest już po siedemnastej. Paweł siedzi na kanapie z telefonem w ręku.
– Co tu się dzieje? – pytam z niedowierzaniem.
– Dzieci chciały się bawić – odpowiada beznamiętnie. – Nie miałem siły ich ogarniać.
Czuję, jak coś we mnie pęka. Zaczynam płakać – najpierw cicho, potem coraz głośniej. Dzieci patrzą na mnie przestraszone.
– Mamo, co się stało? – pyta Zosia.
– Nic kochanie… Po prostu jestem bardzo zmęczona – odpowiadam drżącym głosem.
Paweł patrzy na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz widział moje łzy. Przez chwilę milczy, potem mówi:
– Może przesadzasz? Inne kobiety też mają dzieci i jakoś sobie radzą.
Te słowa bolą bardziej niż cokolwiek innego. Czuję się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie miały znaczenia.
Następnego dnia postanawiam działać inaczej. Zostawiam dzieci pod opieką sąsiadki i wychodzę na spacer po parku. Oddycham głęboko świeżym powietrzem i próbuję poukładać myśli. Czy naprawdę muszę wszystko robić sama? Czy to jest ta rodzina, o której marzyłam?
Wieczorem siadam z Pawłem przy stole. Tym razem nie krzyczę, nie płaczę. Mówię spokojnie:
– Paweł, musimy ustalić zasady. Nie dam rady dłużej ciągnąć tego sama. Albo zaczniemy dzielić się obowiązkami, albo…
Nie kończę zdania. On patrzy na mnie uważnie.
– Albo co?
– Albo nie wiem… Może będziemy musieli przemyśleć naszą przyszłość.
Wiem, że to brzmi jak groźba, ale jestem już na granicy wytrzymałości.
Przez kilka dni atmosfera w domu jest napięta. Paweł chodzi obrażony, dzieci wyczuwają napięcie i są marudne. Ale ja się nie poddaję. Robię tylko to, co muszę – resztę zostawiam. Kiedy Paweł pyta o obiad, mówię:
– W lodówce są składniki. Możesz coś ugotować.
Kiedy pyta o czyste koszule:
– Pralka stoi w łazience.
Na początku jest zły. Krzyczy, trzaska drzwiami. Ale po kilku dniach zaczyna rozumieć, że jeśli sam czegoś nie zrobi, to nikt tego za niego nie zrobi.
Któregoś wieczoru przychodzi do mnie do kuchni i mówi cicho:
– Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak ci ciężko.
Patrzę na niego długo. Widzę w jego oczach zmęczenie i coś jeszcze – może cień zrozumienia?
– Chcę spróbować inaczej – mówi. – Może ustalimy grafik? Ja będę odbierał dzieci dwa razy w tygodniu i gotował kolacje…
Nie wierzę własnym uszom. Po raz pierwszy od dawna czuję nadzieję.
To nie jest koniec naszej historii – to dopiero początek zmian. Wiem, że będzie trudno, że będą kłótnie i potknięcia. Ale chcę walczyć o siebie i o naszą rodzinę.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy być silne za dwoje? A może wystarczy po prostu zacząć mówić głośno o swoich potrzebach?