Kiedy Mąż Stracił Pracę, Teściowa Odwróciła Się Od Nas. Teraz To My Ratujemy Jej Życie
— Nie rozumiesz, mamo! — krzyknęłam przez łzy, patrząc na moją teściową, która siedziała na kanapie z kamienną twarzą. — My naprawdę nie mamy już z czego żyć!
To był listopad, szary i zimny, a w naszym mieszkaniu w Łodzi panowała atmosfera jeszcze bardziej lodowata niż za oknem. Mój mąż, Piotr, właśnie wrócił z kolejnej nieudanej rozmowy o pracę. Nasza córka Zosia siedziała w swoim pokoju i udawała, że się uczy, ale słyszałam jej cichy płacz. Od miesięcy żyliśmy na krawędzi. Każda złotówka była liczona dwa razy. A mimo to Anna, moja teściowa, nie chciała nam pomóc.
— Ja też nie mam lekko — odpowiedziała chłodno Anna. — Czasy są ciężkie dla wszystkich.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Złość i bezsilność ściskały mi gardło. Przez piętnaście lat naszego małżeństwa nigdy nie prosiłam o pomoc. Zawsze byliśmy samodzielni, nawet jeśli oznaczało to rezygnację z wakacji czy nowego płaszcza dla mnie. Ale kiedy Piotr stracił pracę w fabryce, wszystko się posypało. Zaczęliśmy wyprzedawać rzeczy z domu: najpierw rower Piotra, potem mój aparat fotograficzny, który dostałam na trzydzieste urodziny. Zosia przestała chodzić na angielski, bo nie było nas stać na zajęcia dodatkowe.
A Anna? Miała oszczędności. Miała mieszkanie po mężu i emeryturę. Ale kiedy poprosiliśmy ją o pożyczkę — nie darowiznę! — spojrzała na nas z pogardą.
— Musicie sobie radzić sami — powiedziała wtedy. — Tak jak ja musiałam po śmierci waszego ojca.
Nie spałam wtedy całą noc. Piotr był załamany, czuł się upokorzony i zdradzony przez własną matkę. Ja próbowałam go pocieszyć, ale sama miałam ochotę krzyczeć ze złości.
Minęły miesiące. Piotr w końcu znalazł pracę — gorzej płatną i daleko od domu, ale przynajmniej coś się ruszyło. Powoli zaczęliśmy wychodzić na prostą. Zosia wróciła do nauki angielskiego, a ja podjęłam dodatkowe zlecenia jako korepetytorka matematyki.
I wtedy zadzwonił telefon.
— To ja… Anna — usłyszałam w słuchawce cichy głos teściowej. — Jestem w szpitalu. Lekarze mówią, że to poważne…
Nie wiem dlaczego, ale serce mi zamarło. Przez chwilę chciałam powiedzieć: „Radź sobie sama”, tak jak ona powiedziała nam wtedy. Ale nie potrafiłam.
Pojechaliśmy do niej razem z Piotrem. Leżała na szpitalnym łóżku, blada i słaba. Lekarz powiedział nam wprost: „Potrzebna będzie kosztowna rehabilitacja i leki. Bez wsparcia rodziny będzie ciężko.”
Piotr spojrzał na mnie bezradnie. Wiedziałam, co myśli: przecież ledwo wiążemy koniec z końcem! Ale patrząc na Annę, zobaczyłam w niej nie tylko zimną kobietę z przeszłości, ale też matkę mojego męża i babcię mojej córki.
— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy — powiedziałam lekarzowi.
Od tamtej pory nasze życie zmieniło się jeszcze bardziej. Każda wypłata szła najpierw na leki dla Anny, potem na rachunki i jedzenie. Zosia musiała zrezygnować z wycieczki szkolnej do Krakowa. Ja zaczęłam sprzątać mieszkania sąsiadom po godzinach korepetycji.
Anna zamieszkała z nami po wyjściu ze szpitala. Było ciężko — nie tylko finansowo, ale też emocjonalnie. Często dochodziło do spięć między mną a Piotrem; on czuł się rozdarty między lojalnością wobec matki a troską o własną rodzinę.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Anny z Zosią:
— Babciu, dlaczego nie pomogłaś mamie i tacie wtedy, kiedy było nam tak ciężko?
Zamarłam za drzwiami.
— Nie wiem, kochanie… — odpowiedziała Anna cicho. — Może byłam dumna? Może bałam się, że jak raz dam pieniądze, to już zawsze będziecie prosić? A teraz widzę… że się myliłam.
Zosia przytuliła babcię mocno.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o dumie, o rodzinie, o tym, jak łatwo jest oceniać innych z perspektywy własnych lęków i uprzedzeń.
Czasem mam żal do Anny za tamten brak wsparcia. Ale patrząc dziś na nią — słabą, zależną od nas — czuję też współczucie i… coś na kształt przebaczenia.
Czy warto pomagać tym, którzy kiedyś odwrócili się od nas? Czy rodzina to tylko więzy krwi czy coś więcej? Każdego dnia zadaję sobie te pytania i wiem jedno: życie jest zbyt krótkie na pielęgnowanie urazy.