Były zięć żąda połowy mieszkania mojej córki: historia zdrady i rodzinnych konfliktów
— Nie wierzę, że to mówisz, Paweł! — głos mojej żony, Anny, drżał z niedowierzania i gniewu. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a naprzeciwko nas — on. Były mąż naszej córki, Michał. Jeszcze niedawno traktowałem go jak syna. Dziś patrzyłem na niego z chłodną wrogością.
— To nie jest sprawiedliwe — Michał uniósł głowę, patrząc mi prosto w oczy. — Włożyłem w to mieszkanie mnóstwo pieniędzy! Remont kosztował mnie więcej niż was wszystkich razem wziętych!
Zacisnąłem pięści pod stołem. Mieszkanie, o którym mówił, kupiliśmy z Anną kilka lat temu dla naszej córki, Magdy. Miała wtedy dwadzieścia sześć lat i właśnie zaczynała nowe życie z Michałem. Byliśmy szczęśliwi, że możemy im pomóc. Chcieliśmy, żeby mieli dobry start — własny kąt, poczucie bezpieczeństwa. Nie spodziewałem się, że ten gest kiedyś obróci się przeciwko nam.
Michał był wtedy inny. Uśmiechnięty, uprzejmy, zawsze gotowy do pomocy. Pamiętam, jak razem malowaliśmy ściany w salonie i śmialiśmy się z jego nieudolnych prób przykręcania półek. Magda była zakochana po uszy. Myślałem, że znalazła kogoś, kto będzie ją kochał i szanował.
Ale życie szybko zweryfikowało nasze nadzieje. Po dwóch latach zaczęły się kłótnie. Najpierw o drobiazgi — rachunki, sprzątanie, później o poważniejsze sprawy. Michał coraz częściej wracał do domu późno, unikał rozmów. Magda płakała po nocach, ale nie chciała nas martwić. Dopiero kiedy zobaczyłem siniaki na jej ramieniu, zrozumiałem, że sprawy zaszły za daleko.
Rozwód był nieunikniony. Michał wyprowadził się bez słowa wyjaśnienia. Myślałem, że to koniec koszmaru. Ale myliłem się.
Kilka miesięcy później pojawił się z żądaniem: chce połowy mieszkania. Twierdził, że skoro finansował remont — należy mu się część własności. Byłem wściekły. Przecież to my kupiliśmy to mieszkanie! Wszystkie dokumenty były na Magdę. Michał nie dołożył ani złotówki do zakupu.
— Michał, przecież dobrze wiesz, jak było — powiedziałem spokojnie, choć w środku kipiałem złością. — Mieszkanie jest Magdy. Ty tylko pomagałeś przy remoncie.
— Pomagałem? — prychnął z pogardą. — To ja załatwiałem ekipę! To ja płaciłem za nowe okna i podłogi! Bez mojego wkładu to byłaby ruina!
Anna zaczęła płakać. Magda siedziała cicho w kącie pokoju, skulona jak przestraszone dziecko. Chciałem ją przytulić, ochronić przed tym wszystkim, ale czułem się bezradny.
Przez kolejne tygodnie Michał zasypywał nas pismami od swojego prawnika. Straszył sądem, groził komornikiem. W domu panowała atmosfera grozy. Anna przestała sypiać po nocach, Magda zamknęła się w sobie. Ja sam coraz częściej wychodziłem na długie spacery po osiedlu, próbując znaleźć rozwiązanie.
Pewnego wieczoru spotkałem sąsiada, pana Zbyszka.
— Panie Marku — powiedział współczująco — słyszałem, co się dzieje… Wie pan, ja też kiedyś miałem podobną sytuację z synową. To boli najbardziej, kiedy rodzina się rozpada przez pieniądze.
Zacisnąłem usta. Wiedziałem, że ma rację. Pieniądze potrafią zniszczyć nawet najbliższe więzi.
W końcu zdecydowaliśmy się na mediację. Spotkaliśmy się wszyscy w kancelarii prawniczej. Michał był nieugięty.
— Albo dostanę połowę wartości mieszkania, albo idziemy do sądu — powiedział zimno.
Magda zaczęła płakać.
— Michał… przecież byliśmy rodziną… Jak możesz?
Spojrzał na nią bez cienia emocji.
— Rodzina? To już przeszłość.
Wtedy coś we mnie pękło.
— Dość! — krzyknąłem. — Nie pozwolę ci zniszczyć życia mojej córce! Jeśli chcesz walczyć — będziemy walczyć!
Po powrocie do domu długo rozmawialiśmy z Anną i Magdą. Wiedziałem, że czeka nas długa i kosztowna batalia sądowa. Ale nie mogliśmy się poddać.
Przez kolejne miesiące żyliśmy w ciągłym stresie. Każdy list od prawnika wywoływał panikę. Anna schudła dziesięć kilo ze zmartwienia, Magda zaczęła brać leki na uspokojenie. Ja sam czułem się coraz bardziej bezsilny.
W końcu nadszedł dzień rozprawy. Siedzieliśmy na ławce przed salą sądową, trzymając się za ręce jak dzieci przed egzaminem.
Sędzia był rzeczowy i chłodny.
— Proszę przedstawić dowody na poniesione koszty remontu — zwrócił się do Michała.
Ten wyjął kilka faktur i paragonów.
— To wszystko? — zapytał sędzia.
Michał zaczął się jąkać.
— No… część płaciłem gotówką… nie mam wszystkich dokumentów…
Sędzia pokręcił głową.
— Bez udokumentowanych wydatków nie mogę uznać pańskich roszczeń do własności mieszkania.
Poczułem ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie.
Po rozprawie Michał wyszedł bez słowa. Magda rozpłakała się ze szczęścia.
Ale radość była gorzka. Straciliśmy spokój na zawsze. Zaufanie do ludzi zostało nadszarpnięte na długie lata.
Dziś często zastanawiam się: gdzie popełniłem błąd? Czy można było temu zapobiec? Czy pieniądze zawsze muszą niszczyć to, co najważniejsze? Może ktoś z was zna odpowiedź…