„Dlaczego przyszłaś do mieszkania, gdy nas nie było?” – historia o zaufaniu, rodzinnych sekretach i cienkiej granicy między miłością a zdradą
– Dlaczego przyszłaś do mieszkania, gdy nas nie było? – spytał syn chłodnym tonem, nawet nie patrząc mi w oczy. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni klucz, który jeszcze pachniał metalem i cudzym domem. W powietrzu czułam zapach świeżo malowanych ścian i… podejrzenia. Mój syn, Michał, zawsze był dla mnie oczkiem w głowie, ale od kiedy ożenił się z tą swoją Zuzanną, wszystko się zmieniło.
– Michał… ja tylko… – zaczęłam niepewnie, ale przerwała mi Zuzanna, wychodząc z kuchni z filiżanką kawy.
– Pani Mario, czy naprawdę uważa pani, że to w porządku? Wchodzić do czyjegoś mieszkania bez zapowiedzi? – jej głos był lodowaty jak lód na Wiśle w styczniu.
Zacisnęłam usta. Przecież miałam klucz – Michał sam mi go dał po ślubie. „Na wszelki wypadek, mamo. Gdyby coś się stało.” Ale teraz czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
– Przyszłam tylko podlać kwiaty… – wyszeptałam.
– Kwiaty? – Zuzanna uniosła brew. – To ciekawe, bo nasze kwiaty są sztuczne.
Zrobiło mi się gorąco. Skłamałam. Tak naprawdę przyszłam sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Ostatnio Michał dzwonił do mnie coraz rzadziej, a Zuzanna nie odbierała moich telefonów. Czułam się odrzucona, niepotrzebna. Może to głupie, ale chciałam poczuć ich obecność choćby przez dotknięcie ich rzeczy.
– Mamo, nie możesz tak robić – powiedział Michał cicho. – To nasze życie.
Poczułam łzy pod powiekami. Przypomniałam sobie czasy, gdy byłam dla niego całym światem. Gdy po śmierci mojego męża sama go wychowywałam, pracując na dwa etaty w szpitalu i szyjąc nocami ubrania dla sąsiadek, żeby starczyło na buty dla Michała. Teraz byłam tylko przeszkodą.
– Przepraszam… – szepnęłam i odwróciłam się do wyjścia.
Ale wtedy usłyszałam trzask drzwi sypialni. Z pokoju wybiegła ich córka, mała Lena.
– Babciu! Babciu! – rzuciła mi się na szyję. – Zobacz, co znalazłam pod łóżkiem!
W jej dłoni błyszczał złoty łańcuszek – mój prezent dla Zuzanny na rocznicę ślubu. Oddałam go Michałowi tydzień temu z prośbą, by wręczył żonie ode mnie. Widocznie zapomniał.
Zuzanna pobladła.
– Skąd to masz? – spytała córkę ostro.
– Leżało pod łóżkiem! Babcia na pewno go nie zostawiła…
Wszyscy spojrzeli na mnie podejrzliwie. Poczułam się jak oskarżona na sali sądowej.
– To ja… chciałam ci zrobić niespodziankę… – zaczęłam tłumaczyć się Zuzannie. – Ale widzę, że niepotrzebnie się starałam.
Michał westchnął ciężko.
– Mamo, musimy ustalić granice. Nie możesz wchodzić tu bez naszej zgody.
– A ty możesz zapominać o prezentach ode mnie? – wyrwało mi się z goryczą.
Zuzanna spojrzała na niego z wyrzutem.
– Michał, mówiłeś, że nic od niej nie dostałeś!
Mój syn zaczerwienił się i spuścił wzrok.
– Zapomniałem… Przepraszam.
W powietrzu zawisła cisza gęsta jak mgła nad Wisłą. Lena patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami.
Wyszłam na klatkę schodową i usiadłam na zimnych schodach. Drżały mi ręce. Przypomniałam sobie własną matkę – surową kobietę z Podlasia, która nigdy nie pozwalała sobie na słabość ani łzy. Ja byłam inna – zawsze chciałam być blisko syna, być dla niego wsparciem. Ale czy nie przekroczyłam granicy?
Po kilku minutach drzwi otworzyły się i wyszedł Michał.
– Mamo…
Spojrzałam na niego przez łzy.
– Przepraszam cię – powiedział cicho. – Wiem, że chcesz dobrze. Ale Zuzanna… ona ma inne podejście do rodziny niż my. Dla niej prywatność jest najważniejsza.
– A dla mnie najważniejsza jest rodzina! – wybuchłam nagle. – Ty byłeś moim całym światem! Poświęciłam wszystko…
Michał usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
– Wiem, mamo. Ale musisz pozwolić mi żyć po swojemu. Nie jestem już dzieckiem.
Poczułam ukłucie żalu i dumy jednocześnie. Mój syn dorósł. Może za bardzo chciałam zatrzymać go przy sobie?
Tego wieczoru wróciłam do swojego mieszkania na Bródnie. Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na stare zdjęcia: Michał jako mały chłopiec na sankach; ja z mężem podczas wakacji nad Bałtykiem; moja mama z surowym spojrzeniem i rękami spracowanymi od pracy w polu.
Telefon zadzwonił późno w nocy.
– Mamo? – to była Zuzanna. Jej głos był miękki jak nigdy wcześniej. – Przepraszam za dzisiaj. Chyba obie musimy się nauczyć siebie nawzajem…
Milczałam przez chwilę.
– Chciałam tylko być częścią waszego życia…
– Jesteś – odpowiedziała cicho. – Tylko czasem potrzebujemy trochę przestrzeni.
Zgodziłam się bez słowa i odłożyłam słuchawkę. Przez okno wpadało światło latarni, rysując na ścianie cienie jak duchy przeszłości.
Następnego dnia poszłam do pracy do przychodni na Targówku. Koleżanka z gabinetu zabiegowego, pani Teresa, spojrzała na mnie uważnie.
– Coś taka zamyślona?
Opowiedziałam jej wszystko przy herbacie w pokoju socjalnym.
– Wiesz co? – powiedziała Teresa z przekonaniem. – Dzieci trzeba puścić wolno, inaczej same się od nas odetną.
Zastanowiłam się nad tym długo tego dnia. Wieczorem zadzwonił Michał.
– Mamo… Lena pytała, czy przyjdziesz jutro na obiad?
Uśmiechnęłam się przez łzy szczęścia.
Kiedy następnego dnia weszłam do ich mieszkania już po zaproszeniu, Lena rzuciła mi się w ramiona jak dawniej. Zuzanna podała mi kawę i uśmiechnęła się lekko.
Przez chwilę poczułam się znów potrzebna i kochana.
Ale czy naprawdę można znaleźć równowagę między byciem matką a byciem teściową? Czy da się kochać bez naruszania cudzych granic? Czasem myślę: ile trzeba stracić, żeby nauczyć się puszczać wolno tych, których kochamy najbardziej?