Miłość czy posłuszeństwo? Jak walczyłam o nasze małżeństwo w cieniu teściowej
— Znowu nie dodałaś koperku do zupy, Marto — głos Anny rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam odłożyć łyżkę. Stała w drzwiach, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z wyższością. Mark siedział przy stole, udając, że czyta wiadomości na telefonie. Czułam, jak narasta we mnie gniew, ale jeszcze bardziej — bezsilność.
Nie tak wyobrażałam sobie nasze pierwsze miesiące po ślubie. Miało być romantycznie, mieliśmy razem urządzać mieszkanie, planować przyszłość. Tymczasem zamieszkaliśmy u jego mamy „na chwilę”, bo tak było wygodniej i taniej. Anna powtarzała: „U mnie zawsze znajdziecie wsparcie”. Ale jej wsparcie okazało się pułapką.
Każdego ranka budził mnie zapach jej kawy i dźwięk jej kroków. Każdego wieczora słyszałam jej komentarze: „Marek zawsze lubił inną pościel”, „Marek nie jadał takich śniadań”. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Gdy próbowałam porozmawiać z Markiem, wzruszał ramionami:
— Daj spokój, mama po prostu chce dobrze.
Ale ja wiedziałam, że to nie jest normalne. Zaczęłam się wycofywać. Przestałam gotować obiady, bo i tak Anna poprawiała wszystko po mnie. Przestałam proponować wspólne wyjścia, bo Marek zawsze pytał: „A mama nie będzie się nudzić sama?”
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Siedzieliśmy we trójkę przy stole. Anna opowiadała o tym, jak Marek był mały i jak zawsze słuchał jej rad. W końcu powiedziałam:
— Może powinniśmy spróbować mieszkać sami?
Zapadła cisza. Anna spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Chcesz mnie wyrzucić z własnego domu?
Marek spuścił wzrok. Poczułam się winna, choć przecież tylko wyraziłam swoje pragnienie.
Tej nocy długo nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i myślałam: czy to ja jestem problemem? Czy może Marek nigdy nie odetnie pępowiny? Zaczęłam rozważać powrót do rodziców. Ale kochałam go — i wiedziałam, że muszę walczyć.
Następnego dnia zaproponowałam Markowi spacer po parku.
— Marek, musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie. — Czuję się tutaj jak gość. Twoja mama decyduje o wszystkim. Ja… ja już nie wiem, kim jestem w tym domu.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Przesadzasz. Mama po prostu chce nam pomóc.
— Ale ja nie chcę tej pomocy! Chcę mieć swoje życie! — głos mi się załamał.
Widziałam, że jest rozdarty. Z jednej strony kochał matkę, z drugiej — chyba zaczynał rozumieć moją frustrację.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Anna chodziła obrażona, Marek milczał. Ja coraz częściej wychodziłam z domu — do pracy, do koleżanek, byle dalej od tej dusznej atmosfery.
Pewnego popołudnia wróciłam wcześniej i usłyszałam rozmowę w kuchni.
— Marek, ona cię odciąga ode mnie — mówiła Anna łamiącym się głosem. — Poświęciłam dla ciebie wszystko!
— Mamo, ona jest moją żoną. Musimy spróbować żyć sami — odpowiedział cicho Marek.
Serce mi zabiło mocniej. Po raz pierwszy usłyszałam, że staje po mojej stronie.
Wieczorem Marek przyszedł do mnie do pokoju.
— Marto… Wynajmijmy coś na próbę. Może mama zrozumie, że to dla nas ważne.
Nie wierzyłam własnym uszom. Uściskałam go mocno.
Przeprowadzka nie była łatwa. Anna płakała, obrażała się, dzwoniła codziennie z pytaniami: „Czy Marek zjadł obiad?”, „Czy ma czyste koszule?”. Ale my powoli uczyliśmy się żyć razem — po swojemu.
Pierwsze tygodnie były trudne. Kłóciliśmy się o drobiazgi: kto wynosi śmieci, kto gotuje obiad. Ale te kłótnie były nasze — nikt nie wtrącał się z boku.
Z czasem Marek zaczął sam dzwonić do mamy rzadziej. Zaczęliśmy planować wspólne wakacje, urządzać mieszkanie według własnych upodobań. Odkrywaliśmy siebie na nowo — bez cienia Anny nad głową.
Po kilku miesiącach zaprosiliśmy Annę na obiad do nas. Była sztywna i chłodna, ale widziałam w jej oczach cień dumy — może nawet ulgi? Może zrozumiała, że jej syn dorósł?
Dziś wiem jedno: gdybyśmy nie postawili granic, nasze małżeństwo by się rozpadło. Kocham Marka jeszcze mocniej za to, że potrafił wybrać naszą wspólną drogę.
Czasem patrzę na niego i pytam siebie: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla rodziny? Czy można kochać i być wolnym jednocześnie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?