Nie wiedziałam, w co się pakuję: Mój mąż i jego nastoletni syn z pierwszego małżeństwa zamieszkują ze mną
– Nie będę z tobą rozmawiał! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam na korytarzu, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Jeszcze kilka miesięcy temu moje życie wydawało się poukładane. Miałam dobrą pracę w wydawnictwie, kawalerkę na warszawskim Mokotowie i narzeczonego, którego kochałam od lat – Michała. Michał był po rozwodzie, ale nigdy nie ukrywał przede mną istnienia swojego syna. Bartek miał wtedy 16 lat i mieszkał z matką w Łodzi. Widywaliśmy się rzadko – raz na dwa miesiące, czasem rzadziej. Byłam przekonana, że tak już zostanie.
Wszystko zmieniło się po naszym ślubie. Zaledwie dwa tygodnie po powrocie z podróży poślubnej Michał odebrał telefon od swojej byłej żony, Magdy. Pamiętam ten wieczór – siedzieliśmy przy stole, jedliśmy kolację, gdy nagle Michał pobladł i wyszedł do drugiego pokoju. Słyszałam tylko urywki rozmowy: „Tak, rozumiem… Ale dlaczego teraz?… Dobrze, porozmawiamy.”
Kiedy wrócił, miał w oczach coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widziałam – strach i poczucie winy. Usiadł naprzeciwko mnie i powiedział cicho:
– Magda wyjeżdża do pracy do Niemiec. Bartek nie chce z nią jechać. Chce zamieszkać z nami.
Nie odpowiedziałam od razu. Przez chwilę miałam wrażenie, że ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Próbowałam sobie wyobrazić nasze życie we troje – ja, Michał i nastolatek, którego ledwo znałam.
Bartek przyjechał tydzień później. Wysoki, chudy chłopak z długimi włosami i słuchawkami na uszach. Przez pierwsze dni niemal nie wychodził z pokoju. Michał próbował go zachęcić do wspólnych posiłków, ale Bartek tylko wzruszał ramionami.
– Daj mu czas – powtarzał Michał. – To dla niego trudne.
Ale czy tylko dla niego? Ja też czułam się obco we własnym domu. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy – że nie potrafię być dla Bartka dobrą macochą, że nie umiem znaleźć z nim wspólnego języka.
Pewnego wieczoru usłyszałam płacz za ścianą. Z początku myślałam, że to telewizor, ale potem rozpoznałam cichy szloch Bartka. Zamarłam. Chciałam wejść do jego pokoju, przytulić go, powiedzieć coś pocieszającego… Ale nie mogłam się ruszyć.
Następnego dnia rano Michał wyszedł wcześniej do pracy. Zostaliśmy sami w kuchni.
– Chcesz herbaty? – zapytałam nieśmiało.
Bartek spojrzał na mnie spode łba.
– Nie musisz się starać – rzucił oschle.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Z czasem napięcie rosło. Bartek zaczął wracać coraz później do domu. Raz przyszedł pijany. Michał wtedy wybuchł:
– Co ty sobie wyobrażasz?! To nie jest hotel!
Bartek rzucił tylko:
– Lepiej było u mamy!
Po tej kłótni przez kilka dni prawie się nie odzywaliśmy do siebie wszyscy troje. W pracy zaczęłam popełniać błędy, szefowa zwróciła mi uwagę na spóźnienia. Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona.
Któregoś dnia zadzwoniła Magda.
– Jak on się trzyma? – zapytała bez zbędnych uprzejmości.
– Jest mu ciężko – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– On zawsze był trudny… Ale kocha Michała. Tylko nie umie tego okazać.
Po tej rozmowie długo siedziałam na balkonie i płakałam. Czy naprawdę próbowałam zrozumieć Bartka? Czy tylko chciałam mieć święty spokój?
Wkrótce potem wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Była sobota wieczór. Michał miał dyżur w pracy, a ja zostałam sama z Bartkiem. Siedziałam w salonie z książką, gdy nagle usłyszałam hałas w łazience. Pobiegłam tam i zobaczyłam Bartka skulonego na podłodze, trzymającego się za brzuch.
– Co się stało?!
– Nic cię to nie obchodzi! – syknął przez łzy.
Ale widziałam, że cierpi naprawdę.
Zadzwoniłam po pogotowie.
W szpitalu okazało się, że to atak wyrostka robaczkowego. Lekarz powiedział mi potem:
– Dobrze, że pani zareagowała tak szybko.
Czekałam na korytarzu całą noc. Gdy Bartek się obudził po operacji, spojrzał na mnie inaczej niż zwykle.
– Dziękuję…
To jedno słowo wystarczyło, żebym poczuła ulgę.
Po powrocie do domu coś się zmieniło między nami. Bartek zaczął czasem siadać ze mną przy stole, pytać o drobiazgi. Raz nawet zapytał:
– A ty… masz rodzeństwo?
Opowiedziałam mu o mojej siostrze Agacie i o tym, jak trudno było nam po śmierci mamy.
Bartek słuchał uważnie.
Zbliżyliśmy się do siebie powoli, krok po kroku. Michał zauważył zmianę i był wyraźnie szczęśliwy. Ale nasza rodzina nigdy nie była idealna – kłóciliśmy się o drobiazgi: kto ma wynieść śmieci, kto kupił za dużo chipsów albo dlaczego Bartek nie odrabia lekcji.
Pewnego dnia Bartek przyszedł do mnie z zeszytem matematyki.
– Pomożesz mi? – zapytał cicho.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Dziś wiem, że rodzina to nie jest gotowy obrazek z reklamy margaryny. To codzienna walka o bliskość i zrozumienie – nawet jeśli czasem boli bardziej niż samotność.
Czy można pokochać cudze dziecko jak swoje? Czy wystarczy nam odwagi i cierpliwości, by budować coś od nowa?
Czekam na wasze historie…