Mój mąż jest skąpcem: Marzę o rozwodzie, ale boję się zrobić pierwszy krok

– Naprawdę musiałaś kupić tę kawę? – głos Pawła przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam z kubkiem w dłoni, czując jak gorący napój parzy mi palce, ale nie mogłam go odstawić. – To tylko kawa, Paweł – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć mu w oczy. – Kawa z automatu za sześć złotych? Wiesz, ile za to można kupić w sklepie? – Jego głos był spokojny, ale w tym spokoju czaiła się groźba.

To nie był pierwszy raz. Od lat każdy mój wydatek był analizowany, kwestionowany, czasem wręcz wyśmiewany. Paweł był człowiekiem sukcesu – elegancki, zadbany, z własną firmą informatyczną. Wszyscy znajomi zazdrościli mi takiego męża. „Masz szczęście, że trafiłaś na kogoś takiego!” – powtarzała mama. Tylko ja wiedziałam, jak wygląda nasze życie naprawdę.

Kiedy się poznaliśmy, Paweł imponował mi zaradnością i rozsądkiem. Mówił: „Trzeba myśleć o przyszłości”. Wierzyłam mu. Ale z czasem jego oszczędność przerodziła się w obsesję. Zaczęło się niewinnie – prosił, żebym nie kupowała drogich kosmetyków, bo „przecież są tańsze zamienniki”. Potem przestał dawać mi pieniądze na ubrania, tłumacząc, że „przecież masz jeszcze tę sukienkę sprzed dwóch lat”. W końcu zaczął kontrolować nawet rachunki za prąd i wodę. Każdy dłuższy prysznic kończył się wykładem o marnotrawstwie.

Najgorsze były zakupy spożywcze. Paweł jeździł ze mną do Biedronki i patrzył na ręce przy każdym produkcie. – Po co ci te pomidory? Są drogie! – Ale dzieci lubią… – Dzieci mogą jeść ogórki. Są tańsze.

Czułam się jak dziecko pod nadzorem surowego ojca. Próbowałam rozmawiać z nim o tym, jak się czuję. – Paweł, ja też pracuję, zarabiam swoje pieniądze… – Ale wydajesz je na głupoty! – przerywał mi zawsze. – Gdyby nie moje oszczędności, nie mielibyśmy tego mieszkania!

Miał rację – mieszkanie było jego zasługą. Ale czy to znaczyło, że nie mam prawa do własnych potrzeb? Do odrobiny komfortu?

Najbardziej bolało mnie to, jak traktował dzieci. Nasza córka Zosia marzyła o nowych butach na wiosnę. – Po co ci nowe? Tamte są jeszcze dobre! – powiedział Paweł i nawet nie spojrzał na jej podarte trampki. Syn Kuba chciał zapisać się na zajęcia z piłki nożnej. – To kosztuje! Nie stać nas na takie fanaberie.

Czułam się coraz bardziej bezradna. Wieczorami płakałam po cichu w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Próbowałam tłumaczyć Pawłowi, że dzieci potrzebują czegoś więcej niż tylko jedzenia i dachu nad głową. On tylko wzruszał ramionami: – Kiedyś dzieci nie miały niczego i jakoś wyrosły na ludzi.

Zaczęłam marzyć o rozwodzie. Wyobrażałam sobie życie bez ciągłego liczenia każdego grosza, bez strachu przed kolejną awanturą o rachunek za telefon. Ale bałam się. Bałam się samotności, opinii rodziny i znajomych. Bałam się tego, że nie poradzę sobie finansowo sama z dwójką dzieci.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Magdy. – Nie mogę już tak żyć – powiedziałam przez łzy. Magda słuchała mnie cierpliwie, a potem powiedziała coś, co długo brzmiało mi w uszach: – Anka, masz prawo być szczęśliwa. Nawet jeśli to oznacza zaczęcie wszystkiego od nowa.

Tego wieczoru spróbowałam porozmawiać z Pawłem jeszcze raz. – Paweł… ja już nie mogę tak żyć. Czuję się jak więzień we własnym domu.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Przesadzasz! Masz wszystko! Dach nad głową, jedzenie…

– Ale nie mam szacunku! Nie mam prawa do własnych decyzji! Nie mogę nawet kupić sobie kawy bez twojej zgody!

Widziałam w jego oczach cień strachu, ale zaraz przykrył go chłodny uśmiech.

– Jeśli ci się nie podoba, możesz odejść – powiedział spokojnie.

Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie.

Minęły tygodnie od tej rozmowy. Wciąż tu jestem, choć każdego dnia zastanawiam się, czy nie powinnam spakować walizki i odejść. Patrzę na dzieci i boję się o ich przyszłość – czy nauczą się kochać siebie i innych, jeśli będą dorastać w domu pełnym chłodu i wyliczeń?

Czasem pytam siebie: czy lepiej żyć w złotej klatce pełnej oszczędności, czy zaryzykować wszystko dla odrobiny wolności i szacunku do samej siebie? Czy mam prawo odebrać dzieciom stabilność tylko dlatego, że sama jestem nieszczęśliwa?

Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania? Może ktoś był w podobnej sytuacji i wie, jak znaleźć w sobie odwagę do zmiany?