„Powinnaś być wdzięczna, że cię poślubiłem z twoim dzieckiem” – historia kobiety, która musiała wybrać między miłością a godnością

– Powinnaś być wdzięczna, że cię poślubiłem z twoim dzieckiem – usłyszałam od Pawła, mojego męża, kiedy po raz kolejny pokłóciliśmy się o drobiazg. Stałam w kuchni, ściskając szklankę tak mocno, że aż bałam się, że pęknie. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko odgłosami telewizora z pokoju syna. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Czy naprawdę tak mnie postrzegał? Jako ciężar? Kogoś, komu zrobił łaskę?

Mam na imię Marta. Mam trzydzieści cztery lata i jestem matką dziewięcioletniego Antka. Zanim poznałam Pawła, byłam sama przez cztery lata. Ojciec Antka odszedł, gdy byłam w ciąży – nie był gotowy na odpowiedzialność. Przez długi czas nie wierzyłam, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa z kimś innym. Paweł pojawił się nagle – poznaliśmy się na szkolnej wywiadówce. Jego córka chodziła do tej samej klasy co Antek. Był czarujący, troskliwy, wydawało się, że rozumie moją sytuację. Po roku byliśmy już małżeństwem.

Na początku wszystko układało się dobrze. Paweł był czuły dla mnie i serdeczny dla Antka. Mówił, że podziwia mnie za siłę i determinację. Czułam się doceniona i kochana. Jednak z czasem zaczęły pojawiać się rysy. Najpierw drobne uwagi: „Może powinnaś więcej czasu poświęcać mojej córce?”, „Antek jest trochę za bardzo rozpieszczony”. Potem coraz częściej słyszałam: „Gdyby nie ja, nie miałabyś takiego życia”.

Pewnego wieczoru wróciłam późno z pracy – musiałam zostać dłużej przez awarię systemu w biurze. Paweł był wyraźnie zirytowany. – Znowu zostawiłaś dzieci same! – rzucił z wyrzutem. Próbowałam mu wytłumaczyć, ale nie słuchał. Wtedy padły te słowa: „Powinnaś być wdzięczna, że cię poślubiłem z twoim dzieckiem”.

Poczułam się upokorzona. Jakby cała moja wartość sprowadzała się do tego, że ktoś mnie „przyjął” mimo mojego syna. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie lata. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do czyjegoś życia? Czy moje dziecko to taki ciężar?

Następnego dnia próbowałam porozmawiać z Pawłem. – Wiesz, jak bardzo mnie zraniłeś? – zapytałam cicho. Wzruszył ramionami. – Po prostu mówię prawdę. Inny facet by się nie zdecydował.

Od tamtej pory zaczęłam zauważać więcej rzeczy. Paweł coraz częściej krytykował Antka za drobiazgi: że zostawił buty w przedpokoju, że nie sprzątnął talerza po kolacji. Jego córka, Zosia, była traktowana zupełnie inaczej – nawet gdy coś przeskrobała, Paweł ją bronił.

Zaczęłam rozmawiać z przyjaciółką, Kasią. – Marta, to nie jest normalne – powiedziała mi pewnego dnia przez telefon. – On cię szantażuje emocjonalnie.

Wiedziałam to w głębi serca, ale bałam się przyznać przed samą sobą. Przecież miałam dom, rodzinę – coś, czego tak długo pragnęłam dla siebie i Antka.

Sytuacja pogarszała się z tygodnia na tydzień. Paweł coraz częściej wracał do domu w złym humorze i wyżywał się na mnie lub na Antku. Zaczął nawet sugerować, że powinnam ograniczyć kontakty z moją mamą, bo „za bardzo się wtrąca”.

Pewnego dnia Antek wrócił ze szkoły smutny i zamknięty w sobie. Po kilku godzinach przyznał mi się przez łzy: – Paweł powiedział mi dzisiaj rano, że jestem niewdzięczny i że przez mnie mama jest ciągle zmęczona.

Serce mi pękło. Jak mogłam pozwolić na to, żeby moje dziecko czuło się winne za coś, na co nie ma wpływu?

Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole i powiedziałam stanowczo:
– Nie pozwolę ci więcej ranić mojego syna ani mnie.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Przesadzasz! Wszystko wyolbrzymiasz! – krzyknął.
– Nie przesadzam – odpowiedziałam spokojnie. – Jeśli jeszcze raz usłyszę coś takiego pod adresem Antka albo mnie, odejdziemy.

Przez kilka dni Paweł był milszy, ale wiedziałam już, że to tylko cisza przed burzą.

Któregoś wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę Pawła z jego matką przez telefon:
– Nie wiem już, co robić z tą Martą… Myśli, że jest kimś wyjątkowym tylko dlatego, że samotnie wychowała dziecko… Gdyby nie ja, dalej by siedziała sama jak palec!

To był moment przełomowy. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i razem z Antkiem pojechałam do mamy.

Przez kilka dni płakałam niemal bez przerwy. Czułam się winna – wobec siebie i syna. Ale wiedziałam też jedno: nie mogę pozwolić nikomu traktować mnie jak kogoś gorszego tylko dlatego, że jestem matką.

Dziś mija pół roku od tamtych wydarzeń. Życie nie jest łatwe – samotne macierzyństwo to codzienna walka o każdy dzień. Ale patrząc na Antka widzę spokój i uśmiech na jego twarzy.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak długo pozwalałam komuś odbierać mi poczucie własnej wartości? Czy naprawdę tak trudno uwierzyć w siebie po tylu upokorzeniach? Może każda z nas musi przejść swoją drogę do wolności i szacunku… Jak myślicie?