Nasza córka już nie jest nasza: Jak zięć zmienił Agnieszkę i rozbił naszą rodzinę
— Agnieszka, proszę cię, nie rób tego tacie — powiedziałam przez telefon, czując jak głos mi drży. — To jego sześćdziesiąte urodziny. On na ciebie czeka. My wszyscy czekamy.
Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojej córki. W końcu odezwała się cicho, niemal szeptem:
— Mamo, nie mogę. Michał nie chce, żebym tam była.
Zamarłam. To nie była ta sama Agnieszka, którą wychowałam. Moja córka zawsze była niezależna, uparta, miała własne zdanie. Teraz jej głos był pusty, jakby mówiła cudzymi słowami. Od miesięcy widziałam, jak się zmienia. Jak coraz rzadziej dzwoni, jak unika spotkań rodzinnych, jak jej oczy gasną, gdy przyjeżdża z Michałem na święta i siedzi cicho przy stole.
— Ale dlaczego? — zapytałam rozpaczliwie. — Przecież to twoja rodzina! Twój tata!
— Mamo, proszę… Nie rozumiesz — odpowiedziała i rozłączyła się.
Stałam w kuchni, patrząc na tort z napisem „Sto lat, Tato!”, który miałam nadzieję podać jej do stołu. Mój mąż, Andrzej, wszedł do pokoju i spojrzał na mnie pytająco. Pokręciłam głową.
— Nie przyjdzie — powiedziałam cicho.
Andrzej tylko westchnął i usiadł ciężko na krześle. W jego oczach widziałam łzy, których nigdy wcześniej nie widziałam. Zawsze był twardy, zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza. Ale teraz nawet on nie potrafił ukryć bólu.
Goście zaczęli się schodzić. Brat Andrzeja, kuzyni, sąsiedzi z bloku. Wszyscy pytali o Agnieszkę. „Pewnie zaraz przyjdzie”, „Może się spóźni”, „Młodzi mają swoje sprawy” — powtarzałam mechanicznie, choć w środku czułam pustkę.
Wieczorem, gdy wszyscy już wyszli, Andrzej siedział w fotelu i patrzył w okno. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu.
— Może powinniśmy pojechać do nich? Porozmawiać z Michałem?
Andrzej pokręcił głową.
— To nic nie da. Ona już nie jest nasza.
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne.
Zaczęło się niewinnie. Agnieszka poznała Michała na studiach. Był przystojny, elokwentny, z dobrego domu. Na początku wydawało się, że to idealny kandydat na zięcia. Był uprzejmy, pomocny, zawsze uśmiechnięty. Ale z czasem zaczęłam zauważać drobne rzeczy: jak przerywa jej w rozmowie, jak poprawia ją przy stole, jak decyduje za nią o wszystkim — nawet o tym, co zamówić w restauracji.
Po ślubie było tylko gorzej. Agnieszka coraz rzadziej odwiedzała dom rodzinny. Zawsze miała wymówkę: praca, zmęczenie, remont mieszkania. Michał nigdy nie chciał przychodzić do nas sam — zawsze musiała być z nim. A kiedy już przychodzili, atmosfera była napięta jak struna.
Pewnego dnia zapytałam ją wprost:
— Agnieszka, czy ty jesteś szczęśliwa?
Spojrzała na mnie z wyrzutem:
— Mamo, przestań! Wszystko jest dobrze.
Ale widziałam w jej oczach strach i smutek.
Zaczęły się kłótnie. Najpierw o drobiazgi: dlaczego nie odbiera telefonu, dlaczego nie przyjeżdża na rodzinne obiady. Potem o poważniejsze sprawy: dlaczego Michał zabrania jej spotykać się z przyjaciółkami ze szkoły, dlaczego nie chce mieć dzieci.
— On po prostu taki jest — tłumaczyła mi Agnieszka. — Lubi mieć wszystko pod kontrolą.
— Ale ty też masz prawo do swojego życia! — krzyczałam bezsilnie.
— Mamo, proszę cię… Nie mieszaj się.
Czułam się coraz bardziej bezradna. Próbowałam rozmawiać z Michałem, ale on zawsze był uprzejmy i chłodny:
— Pani Anno, Agnieszka jest dorosła. Sama podejmuje decyzje.
Ale wiedziałam, że to nieprawda. Widziałam jej spojrzenie za każdym razem, gdy Michał podnosił głos lub rzucał ironiczny komentarz.
Przyjaciele mówili mi: „Daj jej spokój”, „To jej życie”, „Nie możesz jej uratować”. Ale jak mam być spokojna, kiedy widzę, jak moja córka gaśnie?
Ostatnia rozmowa przed urodzinami Andrzeja była najgorsza:
— Agnieszka, jeśli nie przyjdziesz na urodziny taty… Nie wiem, czy będziemy mogli dalej udawać rodzinę — powiedziałam przez łzy.
— Mamo… Ja już wybrałam — odpowiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.
W tamtym momencie poczułam się tak samotna jak nigdy dotąd.
Od tamtej pory minęły trzy tygodnie. Nie dzwoniła ani razu. Andrzej zamknął się w sobie. Ja chodzę po domu i patrzę na stare zdjęcia Agnieszki: uśmiechniętej dziewczynki z warkoczykami, nastolatki w balowej sukience na studniówce, młodej kobiety w białej sukni ślubnej — jeszcze wtedy szczęśliwej.
Czasem zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy powinnam była mocniej walczyć o nią? Czy może powinnam była wcześniej zauważyć sygnały ostrzegawcze?
A może to ja jestem winna? Może rzeczywiście powinnam pozwolić jej żyć własnym życiem?
Ale czy matka może patrzeć obojętnie na cierpienie swojego dziecka?
Nie wiem już nic. Wiem tylko jedno: tęsknię za moją córką bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a miłością? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie stracić go bezpowrotnie?