Rodzinne wakacje, które rozdarły nas na zawsze – historia z nadmorskiego piekła
– Nie wierzę, że znowu się spóźniasz, Anka! – wrzasnęłam przez telefon, stojąc na parkingu przy stacji benzynowej w Ustce. Wiatr szarpał mi włosy, a w bagażniku czekały już śpiwory, namioty i cała reszta naszego dobytku. Mój mąż, Tomek, nerwowo stukał palcami w kierownicę, a nasza córka Zosia przewracała oczami.
– Przepraszam, Magda, ale Ola nie chciała wyjść z domu bez swojego misia! – usłyszałam w słuchawce głos mojej młodszej siostry.
Westchnęłam ciężko. To miał być nasz pierwszy wspólny wyjazd od lat. Ja, Tomek i Zosia zawsze jeździliśmy sami nad morze, ale tym razem postanowiłam zaprosić Ankę z jej córką Olą. Marzyłam o tym, żeby nasze dzieci się zaprzyjaźniły, a my – żebyśmy znów poczuły się jak siostry.
Gdy w końcu dotarły, już padał deszcz. Rozbiliśmy namioty na dzikiej plaży pod Rowami. Wokół tylko szum fal i zapach mokrego piasku. Wieczorem siedzieliśmy przy ognisku, piekliśmy kiełbaski i śmialiśmy się z dawnych czasów. Przez chwilę uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze.
Ale już następnego dnia zaczęło się psuć. Ola nie chciała bawić się z Zosią. Zosia była starsza o dwa lata i patrzyła na kuzynkę z wyższością. Anka ciągle narzekała: że za zimno, że za mokro, że nie ma gdzie podładować telefonu. Tomek próbował rozładować napięcie żartami, ale atmosfera gęstniała z każdą godziną.
– Magda, nie mogłaś wybrać jakiegoś normalnego kempingu? – syknęła Anka trzeciego dnia, kiedy jej buty przemokły do suchej nitki.
– Chciałam, żebyśmy przeżyli coś razem! – odpowiedziałam z żalem. – Żeby dzieci zobaczyły prawdziwe morze, a nie tylko parawaning i gofry.
– Może dla ciebie to jest prawdziwe morze, ale dla mnie to koszmar! – rzuciła i trzasnęła drzwiami od samochodu.
Wieczorem usłyszałam płacz Oli w namiocie. Zosia siedziała naburmuszona przy ognisku.
– Mamo, ona jest dziwna – powiedziała cicho. – W ogóle nie chce się bawić.
Poczułam się rozdarta. Chciałam być dobrą siostrą i dobrą matką jednocześnie. Ale cokolwiek robiłam, ktoś był niezadowolony.
Czwartego dnia Tomek zaproponował spacer do pobliskiego lasu. Zosia nie chciała iść bez swojego telefonu (który rozładował się już pierwszego dnia), Ola marudziła, że boli ją noga. Anka patrzyła na mnie z wyrzutem.
– Ty zawsze musisz wszystko organizować po swojemu – powiedziała nagle. – Nigdy nie pytasz mnie o zdanie.
– Przecież pytałam! – broniłam się. – Pisałam ci o tym miejscu miesiąc temu!
– Ale ty już wtedy miałaś wszystko zaplanowane! Jak zawsze! – krzyknęła.
Wtedy coś we mnie pękło.
– To po co w ogóle tu przyjechałaś? – zapytałam drżącym głosem.
– Bo chciałam spróbować być częścią twojego świata! Ale widzę, że tu nie pasuję!
Odeszła w stronę samochodu, trzaskając gałęziami pod stopami. Ola pobiegła za nią ze łzami w oczach.
Tomek objął mnie ramieniem.
– Może powinniśmy wrócić do domu? – zapytał cicho.
Ale ja nie chciałam się poddać. Przecież to miały być nasze wakacje! Nasza szansa na odbudowanie więzi!
Następnego ranka Anka spakowała rzeczy i oznajmiła:
– Wracamy do Warszawy. Ola ma gorączkę.
Nie protestowałam. Patrzyłam tylko, jak odjeżdżają pośród mgły i deszczu.
Zosia milczała przez resztę dnia. Tomek próbował mnie pocieszyć, ale czułam tylko pustkę i żal.
Po powrocie do domu długo nie rozmawiałyśmy z Anką. Mama dzwoniła codziennie, próbując nas pogodzić. Ale każda rozmowa kończyła się kłótnią albo łzami.
Dziś minęło już pół roku od tamtych wakacji. Nadal nie wiem, czy zrobiłam dobrze, zapraszając Ankę. Czy mogłam być bardziej wyrozumiała? Czy ona mogła bardziej się postarać?
Czasem patrzę na zdjęcia z tamtej plaży i pytam siebie: czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? A może czasem lepiej odpuścić i pozwolić każdemu żyć po swojemu?
Czy wy też macie takie rodzinne historie, których żałujecie? Jak odbudować coś, co pękło na zawsze?