Łzy na weselu: Matczyna rozpacz w cieniu rodzinnych tajemnic
– Mamo, proszę cię, nie rób sceny – wyszeptał Paweł przez zaciśnięte zęby, patrząc na mnie z wyrzutem. Stałam na środku sali weselnej, wśród śmiechów i toastów, a łzy spływały mi po policzkach. Wszyscy myśleli, że płaczę ze wzruszenia. Tylko ja wiedziałam, że to łzy rozpaczy.
Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Od miesięcy próbowałam przekonać Pawła, że Marta nie jest dla niego. Widziałam w niej coś, czego on nie chciał dostrzec – chłód w oczach, wyrachowanie w gestach. Ale Paweł był uparty jak jego ojciec. „To moja decyzja, mamo. Kocham ją” – powtarzał mi w kółko, jakby miłość była wystarczającym powodem do ślepoty.
Pamiętam, jak pierwszy raz przyprowadził Martę do naszego mieszkania na Pradze. Siedziała sztywno przy stole, ledwo dotykając barszczu, który specjalnie dla niej ugotowałam. „Nie jem mięsa” – rzuciła chłodno, patrząc na mnie z góry. Paweł próbował ratować sytuację żartami, ale czułam, że coś jest nie tak. Po jej wyjściu powiedziałam do męża: „Ona nie pasuje do naszej rodziny”. Andrzej tylko wzruszył ramionami: „Daj im szansę”.
Ale ja widziałam więcej. Marta coraz częściej odwodziła Pawła od spotkań rodzinnych. Zaczęli się izolować. W święta Bożego Narodzenia przyszli tylko na godzinę, a potem znikali pod pretekstem spotkania ze znajomymi. Czułam, jak mój syn oddala się ode mnie z każdym kolejnym miesiącem.
W dniu ślubu próbowałam jeszcze raz przemówić mu do rozsądku. „Paweł, jesteś pewien?” – zapytałam cicho w zakrystii, tuż przed ceremonią. Spojrzał na mnie z determinacją: „Mamo, proszę cię. Nie psuj mi tego dnia”.
A potem wszystko potoczyło się jak w złym śnie. Goście wiwatowali, orkiestra grała „Sto lat”, a ja czułam się jak intruz na własnym weselu syna. Marta uśmiechała się szeroko do wszystkich, ale jej oczy pozostawały zimne. Kiedy podeszła do mnie z kieliszkiem szampana, szepnęła: „Mam nadzieję, że się pani przyzwyczai”.
Po weselu Paweł coraz rzadziej dzwonił. Kiedy pytałam, czy wszystko w porządku, odpowiadał zdawkowo: „Tak, mamo, jesteśmy zajęci”. Czułam się coraz bardziej samotna w naszym dużym mieszkaniu. Andrzej próbował mnie pocieszać: „Daj im czas” – powtarzał uparcie.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dołu: „Pani Zosiu, widziałam pani syna z jakąś inną kobietą na mieście. To nie była jego żona”. Zignorowałam to – plotki zawsze krążyły po naszej klatce. Ale kilka tygodni później Paweł sam zadzwonił: „Mamo, muszę ci coś powiedzieć”.
Spotkaliśmy się w kawiarni przy Placu Wilsona. Był blady i spięty. „Mamo… Marta i ja mamy problemy. Poznałem kogoś…” – zaczął niepewnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Kogo? – zapytałam w końcu.
– Anię. Pracuje ze mną w firmie. Jest zupełnie inna niż Marta… Ciepła, opiekuńcza… – mówił z błyskiem w oku, którego nie widziałam od miesięcy.
Poczułam ulgę i jednocześnie strach. Wiedziałam, że to początek końca jego małżeństwa i kolejnych rodzinnych dramatów.
Marta dowiedziała się o wszystkim szybciej niż myślałam. Przyszła do nas wieczorem, cała roztrzęsiona.
– To przez panią! – krzyczała mi prosto w twarz. – Od początku mnie pani nie chciała! To pani go ode mnie odsunęła!
Andrzej próbował ją uspokoić: „Marto, to nie tak…” Ale ona nie słuchała nikogo.
Paweł wrócił do domu kilka dni później z walizką i pustym spojrzeniem.
– Mamo… nie wiem już sam, co robić – powiedział cicho.
Przytuliłam go mocno, choć serce miałam rozdarte na pół.
Rozwód ciągnął się miesiącami. Marta walczyła o każdy grosz i każdy mebel. W sądzie patrzyła na nas z nienawiścią. Paweł chudł w oczach i zamykał się w sobie.
Ania pojawiła się w naszym życiu powoli i delikatnie. Przynosiła domowe ciasto i pomagała mi sprzątać po niedzielnych obiadach. Była wszystkim tym, czego brakowało Marcie – ciepłem i serdecznością.
Ale nawet wtedy nie potrafiłam się cieszyć. Bałam się kolejnego rozczarowania. Bałam się o Pawła.
Któregoś wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Mamo… czy ty kiedyś będziesz szczęśliwa? – zapytał nagle Paweł.
Spojrzałam na niego długo.
– Nie wiem, synku… Może kiedyś… Ale czy szczęście matki zawsze musi zależeć od wyborów jej dzieci?
Czasami zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy moje łzy na weselu były ostrzeżeniem czy przekleństwem? Czy matka ma prawo ingerować w życie dorosłego dziecka? Co wy byście zrobili na moim miejscu?