Oddałam kuzynce swoją ulubioną książkę i bałam się poprosić o jej zwrot – historia o rodzinnych granicach i odwadze
– Marto, mogę pożyczyć tę książkę? – głos Wiktorii zabrzmiał w moich uszach, zanim zdążyłam się zastanowić. Siedziałyśmy przy stole w salonie babci, gdzie zapach świeżo upieczonego sernika mieszał się z aromatem kawy. Wiktoria, córka siostry mojej babci, była dla mnie niemal obcą osobą – widywałyśmy się tylko podczas świąt czy większych uroczystości rodzinnych. Zawsze wydawała mi się pewna siebie, trochę zbyt głośna, z łatwością zdobywająca uwagę wszystkich wokół. Ja byłam jej przeciwieństwem – cicha, nieśmiała, z książką pod pachą.
Tym razem jednak to właśnie moja książka stała się centrum uwagi. „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafóna – mój skarb, zaczytany egzemplarz z notatkami na marginesach, podkreślonymi cytatami i śladami łez na kilku stronach. Wiktoria spojrzała na mnie wyczekująco, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej.
– Jasne… – odpowiedziałam cicho, choć w środku krzyczałam: „Nie! To moja ulubiona książka!”. Ale przecież nie wypada odmówić rodzinie, prawda? Zwłaszcza komuś, kto patrzy na ciebie z takim uśmiechem.
Minęły dwa tygodnie. Każdego dnia wracałam myślami do tej książki. Próbowałam czytać coś innego, ale nic nie smakowało tak samo. W głowie kłębiły mi się pytania: „Czy Wiktoria w ogóle ją przeczytała? Czy odda ją w takim stanie, w jakim była? A może zgubi?”. Za każdym razem, gdy widziałam jej zdjęcia na Instagramie – a było ich sporo – czułam ukłucie zazdrości i złości. Ona bawiła się na koncertach, jeździła nad morze, a ja siedziałam w domu i tęskniłam za swoją książką.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do niej wiadomość:
– Hej, Wiktoria! Jak tam „Cień wiatru”? Jeśli już przeczytałaś, to może mogłabym go odebrać?
Odpisała po trzech dniach:
– Ojej! Zupełnie zapomniałam! Mam go gdzieś w torbie, oddam przy najbliższej okazji 🙂
Przy najbliższej okazji… Czyli kiedy? Kolejne święta? Może za rok? Czułam narastającą frustrację i bezsilność. Próbowałam tłumaczyć sobie, że to tylko rzecz – ale dla mnie ta książka była czymś więcej. Była moją ucieczką od codzienności, moim przyjacielem w trudnych chwilach.
W domu zaczęły się rozmowy:
– Czemu nie poprosisz jej wprost? – pytała mama.
– Bo to głupio tak się upominać… – mruczałam pod nosem.
– Głupio to stracić coś ważnego przez własną nieśmiałość – odpowiedziała stanowczo.
W końcu nadszedł dzień imienin babci. Wiedziałam, że Wiktoria będzie. Całą drogę do babci powtarzałam sobie w myślach: „Musisz ją poprosić. Musisz być stanowcza”.
Gdy tylko weszłam do salonu, zobaczyłam ją – jak zwykle otoczoną grupką kuzynów i kuzynek. Śmiała się głośno, opowiadając jakąś anegdotę z pracy. Zebrałam się na odwagę i podeszłam.
– Cześć, Wiktoria! – zaczęłam niepewnie.
– Ooo, Marta! Co słychać? – uśmiechnęła się szeroko.
– Chciałam zapytać… czy masz może moją książkę?
Wiktoria spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Książkę? Aaa, tak! Kurczę… chyba zostawiłam ją u chłopaka. Ale spokojnie, oddam ci ją następnym razem!
Poczułam, jak robi mi się gorąco ze złości i bezradności. „U chłopaka”? Przecież nawet nie wiedziałam, że ma chłopaka! Czy ona w ogóle szanuje moje rzeczy?
Wieczorem wróciłam do domu roztrzęsiona. Mama spojrzała na mnie pytająco.
– I co?
– Powiedziała, że zostawiła książkę u chłopaka…
– Marta, musisz być bardziej stanowcza. To twoja własność!
Przez kolejne tygodnie walczyłam sama ze sobą. Pisać jeszcze raz? Zadzwonić? A może po prostu odpuścić? W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niej.
– Wiktoria, bardzo cię proszę – powiedziałam drżącym głosem – ta książka jest dla mnie naprawdę ważna. Czy możesz ją odebrać od chłopaka i oddać mi w tym tygodniu?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Dobra… Rozumiem. Postaram się załatwić to jak najszybciej.
Dwa dni później dostałam SMS-a: „Mam twoją książkę! Mogę podrzucić ci ją jutro po pracy”.
Gdy zobaczyłam ją pod moim blokiem z książką w ręku, poczułam ulgę i… trochę wstydu. Książka była lekko pogięta na rogach, kilka stron miało nowe plamy po kawie. Ale była cała. Oddała mi ją bez słowa przeprosin.
– Dzięki – powiedziałam cicho.
– Spoko! Fajna książka, musisz mi kiedyś polecić coś jeszcze – rzuciła beztrosko i już jej nie było.
Patrzyłam na swój egzemplarz i czułam mieszankę ulgi oraz smutku. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli to trudne i niewygodne. Bo jeśli sami nie zadbamy o swoje sprawy, nikt nie zrobi tego za nas.
Czy naprawdę warto milczeć tylko po to, by nie wyjść na „trudną” osobę? Ile razy jeszcze pozwolimy innym przekraczać nasze granice w imię świętego spokoju?